sobota, 28 czerwca 2014

#79 "Igrzyska śmierci w krainie lodu" część 1

"Igrzyska śmierci w krainie lodu" cz. 1


To był ten dzień. Dzień moich siedemnastych urodzin. Dzień, w którym wszystko się zmieniło. Dzień, w którym poświęciłam wszystko co miałam. Dzień, w którym kogoś poznałam. Dzień, w którym osiągnęłam pełnoletniość. 1 luty 2089 rok.
To był wyjątkowy dzień dla mojej rodziny. Mama od samego rana krzątała się po całej naszej małej izdebce, aby jak najlepiej przygotować mnie do pokazu mocy. Dzieci w mojej wiosce nie mogą używać swoich mocy do siedemnastego roku życia. Dziś. Dziś jest ten dzień. Akurat w moje urodziny została wyznaczona data tak zwanego przeglądu. O godzinie dziewiątej zaczyna się procesja. Zostanie dla mnie wylosowana jedna osoba do pary i w tych parach przejdziemy uroczyście przez wioskę, aż na skraj, nad mały staw. Tam ustawiamy się w kolejkę i każdy prezentuje się osobno przed wszystkimi mieszkańcami, rodziną, przyjaciółmi i... Komisją. Jest to grupa, a dokładniej czterech Wysłanników z urzędu najwyższego. Są niewzruszeni, bez emocji, litości i uczuć. Według większości- idealnie się nadają na Wysłanników. Ale są też bardzo chciwi. Mieszkają w lepszym świecie, gdzie nie ma głodu, gdzie są nowoczesne urządzenia, pieniądze, ale i tak żądają od nas wiele za przybycie. Miejscowi ledwo pokrywają te koszty co roku.
- Nathalie, gotowa? Jest już ósma trzydzieści! - zawołała moja mama. Przeczesałam ostatni raz moje jasne włosy, które wyjątkowo- pierwszy raz od dwunastu lat- musiałam zostawić rozpuszczone. Dziewczynki w naszej strefie muszą mieć związane włosy codziennie w warkoczyki. Dopiero od siedemnastu lat jest "przywilej" noszenia rozpuszczonych włosów. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Zwykła, niebieskooka blondynka, których w naszej krainie mrozu jest naprawdę wiele.
- Nathalie!
- Już idę! - krzyknęłam i wstałam z krzesełka. Poprawiłam moją błękitną, delikatną sukienkę specjalnie zachowaną przez mamę na tę okazję. W dniu 17 urodzin nosiła ją moja babcia, moja mama, a teraz ja. Sięgała mi ledwo za kolano, a rękawy miała na 3/4 oraz okrągły, troszkę głębszy dekolt. Była prosta, ale piękna w swej prostocie. To najładniejsza rzecz jaką kiedykolwiek na sobie miałam. Założyłam swoje nowiutkie skórzane kozaczki na średnim obcasie, które mama kupiła mi specjalnie na urodziny. To był właśnie jej prezent. Nawet nie chcę wiedzieć ile musiała wydać na takie cudo. Były wygodne, ciepłe i wyglądały na mnie bardzo dobrze. Wyszłam z pokoju i mało nie wpadłam na babcię.
- Oh, Nathalie... - zakryła dłonią usta przyglądając mi się - Wyglądasz zupełnie jak twoja matka.
Skinęłam w odpowiedzi głową czując jak moje policzki czerwienieją. Mówienie przychodziło mi z trudem przez ten stres.
- Chodź, kochanie. Wszyscy czekamy. - złapała mnie za rękę i razem zeszłyśmy po schodach. Na dole czekała mama wraz z moją młodszą siostrą- Danielle.
- Wyglądasz cudownie, śnieżynko. - uśmiechnęła się rodzicielka skanując mnie wzrokiem od góry do dołu. - Chodźmy już, bo się spóźnimy.
- Tak. - przytaknęłam tylko i udałam się za kobietami. Chwyciłam jeszcze mój bordowy kubraczek i wyszliśmy na zewnątrz. Szybkim krokiem podążałyśmy do placu głównego. Wszyscy mieszkańcy kierowali się właśnie tam.
- Dzień dobry, Matyldo. - powiedziała mama do naszej sąsiadki, na co ta odpowiedziała skinięciem głowy. Każdy przechodzień miał kamienną twarz, jakby udawał się na pogrzeb. Cienka warstwa śniegu pokrywała trawniki, a promyki słońca radośnie tańczyły w chłodnych podmuchach wiatru. Piasek grzęził pod moimi nogami, a włosy falowały na wietrze. Cieszyłam się, że do sukienki w komplecie były tego samego koloru delikatne rękawiczki. Stanęłam wraz z mamą przy budzie, gdzie odbywały się zapisy, a Danielle wraz z babcią udały się na tyły procesji.
- Imię, nazwisko, data ukończenia siedemnastego roku życia.
- Nathalie Frey, dzisiaj, 1 lutego. - odpowiedziała mama. Kobieta za ladą uniosła tylko brwi i odetchnęła ciężko.
- Współczuję. - szepnęła podając rodzicielce mój numerek i kartkę do podpisania. Numerek został przypięty do mojej pelerynki na piersi, a kartki szybko podpisała moja matka, a potem ja.
- Powodzenia. - powiedziała kobieta na pożegnanie pieczętując moje papiery i podając mi miejsce, do którego mam się udać. Pożegnałam się z mamą, która powiedziała, że trzyma za mnie kciuki i rozeszłyśmy się. Dziewczynki mają parzyste numery, a chłopcy nieparzyste. Ja wylosowałam numer 26, co oznacza, że mam szukać partnera z numerem o jeden mniejszym- 25. Osoby były już ustawione według numerów, więc od razu przeszłam na tyły w poszukiwaniu odpowiednich cyfr. Chłopak o numerze 25 był już na miejscu. Oh, znam go! Raz wpadłam na niego, kiedy mama była chora i musiałam się zająć domem. Wychodziłam z małego sklepiku z torbami w ręce i wtedy przez przypadek się zderzyliśmy. Zakupy się trochę poobijały, powypadały z toreb. Pomógł mi to wszystko pozbierać, a nawet wziął jedną torbę i odprowadził mnie do domu. Bardzo miło się z nim rozmawiało. Szkoda, że uczęszczał do lewego skrzydła szkoły, gdyby był w tym co ja, częściej byśmy się widzieli.
- Cześć. - przywitałam się stając na przeciwko niego, a z moich ust wypłynął kłębek pary. Miał dłuższe, ciemnobrązowe loki zaczesane do tyłu. Pamiętam, że zazwyczaj chodził w czapce, a odświętnie pokazywał się bez tego nakrycia. Ja dzisiaj też wyjątkowo pozbyłam się go. Jego oczy miały barwę intensywnej zielni, rzadko spotykane tutaj. Jego policzki były lekko zaczerwienione od porannego chłodu. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał na sobie ciemne spodnie, brązowe buty i skórzaną kurtkę. Ręce schował w kieszeniach, by uchronić je przed zimnem.
- Hej. - uśmiechnął się do mnie co szybko odwzajemniłam. Podałam mu rękę, którą delikatnie uścisnął.
- Poznaliśmy się wcześniej, prawda?
- Tak, wpadłam na ciebie jakiś czas temu przed sklepem. Dosłownie.
- Tak, pamiętam. Nathalie. Szkoda, że nie mieliśmy częściej okazji do pogadania. Następnym razem to ja na ciebie wpadnę. – zachichotał, a ja wraz z nim.
- Harry, prawda? – przypomniałam sobie jego imię, na co przytaknął z uśmiechem.
- Kiedy skończyłaś siedemnaście? – zagadnął.
- Dzisiaj.- wyznałam.
- Serio? Ja też. - po raz kolejny obdarzył mnie uśmiechem ukazując zagłębienia w policzkach. Bardzo nietypowa uroda jak na to miejsce. Ciemne włosy i zielone oczy. Tutaj prawie wszyscy to szatyni o niebieskich oczach, często też się zdarzają blondyni.
- To musi coś znaczyć. - popatrzył przed siebie w zamyśleniu.
- Harry? - zapytałam niepewnie.
- Hm?
- Boisz się? - odważyłam się na niego spojrzeć. On również patrzył się na mnie.
- Chyba jak każdy. Ale trzeba być dobrej myśli.
- Tak. Masz rację. - przytaknęłam i do początku procesji nie zamieniliśmy ze sobą już ani słowa. Dostałam tak jak wszystkie dziewczyny w procesji bukiecik kwiatów, a Harry'emu przypięto podobną wiązankę, tylko mniejszą, do kurtki. Marsz ruszył, my byliśmy prawie na końcu. W tym roku było wyjątkowo, bo było akurat tyle samo dziewczyn co chłopców, a razem było nas 30. Przechodząc ulicami wsi skromnie tylko przyozdobionymi niedbale wstążkami i gdzie nie gdzie tymi kwiatami co w bukietach. Pochód trwał niecałe piętnaście minut. Piętnaście minut fałszywych uśmiechów i machania ręką do mieszkańców. Stanęliśmy za wsią, nad małym stawem. Przez noc prószył trochę śnieg, ale naprawdę niewiele. Wielka wierzba płacząca nad stawem nadawała smutny wygląd miejscu, a jej gołe gałązki poruszały się lekko na wietrze.
- Witamy wszystkich mieszkańców Clenton w tym ważnym dniu dla tych oto siedemnastolatków. - przemówił czarnowłosy mężczyzna w długim do ziemi, czarnym płaszczu z przyszytym logo Wysłanników - Każdy z was dokona prezentacji swojego daru w przeciągu kolejnych paru chwil. Szczególne... um... okazy, zabierzemy ze sobą do lepszego świata, gdzie dokonamy paru testów. Komisja zadecyduje czy przysłużycie się kraju, czy też nie. Życzymy powodzenia.
Mężczyzna skończył, a reszta Wysłanników od razu zaczęła klaskać. Mieszkańcy niechętnie zawtórowali. Wysłannicy zeszli z podwyższenia i zasiedli przy stole tak, aby mieć idealny widok na przegląd. Pierwszy był chłopak imieniem Ted, chodził ze mną do klasy. Stanął przy brzegu jeziora i uniósł lewą dłoń. Z jego ręki posypał się śnieg. Mieszkańcy zaklaskali.
- Dalej! - polecił jeden z Wysłanników. Na podwyższenie weszła niska dziewczyna o jasnych włosach. Nie znałam jej za dobrze, ale kojarzę ją. Pochyliła się nad taflą jeziorka i wystawiła rękę przed siebie. Z stawu wydobyła się para, a woda zaczęła wrzeć. Gotowała się. To coś bardzo nietypowego w krainie śniegu.
- Hm... Panowie, zatrzymamy tą pannę. - zadecydował czarnowłosy mężczyzna i już dwóch kolejnych szło w stronę przerażonej dziewczyny. Zaczęła krzyczeć, szarpać się, ale na nic się to zdało. Z tłumu zaczęły również dobiegać głosy sprzeciwu, prawdopodobnie rodziny. Już po chwili ogłuszona blondynka leżała w ciężarówce dla Wybranych. Zakryłam dłonią usta. Jej los będzie następujący: wykorzystają jej dar na froncie, w czasie bitwy, a ona sama pójdzie na pierwszy ogień. Zginie jako jedna z pierwszych, ale i sama zabije wielu. Nie mówiąc już o okropnym traktowaniu przed bitwą, w czasie testów, przejazdu...
- O Boże... - usłyszałam zaniepokojony głos Harry'ego.
- Następny!
I kolejna osoba zaczęła prószyć śniegiem z ręki. To bardzo pospolity dar, bardzo dużo osób go ma. Kiedy stajesz na podium po prostu wiesz jak użyć mocy. Nie można jej ukryć, ani nic nie zrobić. Dar przez ciebie przemawia i po prostu go prezentujesz. Nie możesz na niego wpłynąć w tej jednej chwili.
- Numer piętnaście!
Chłopak wyszedł na podest i uniósł ręce ku niebu. Nagle słońce znikło, zapadła ciemność, a z czarnych chmur zaczęło błyskać. Tak szybko jak się ściemniło, tak szybko słońce wróciło.
- No to było wielkie! Witamy wśród nas! - ucieszył się Wysłannik. Chłopak zbladł na twarzy i popatrzył na swe ręce w szoku. Biedak, pewnie nawet sobie nie  zdaje sprawy co zrobił. Pierwsze użycie magii jest takie jakby nieobecne dla nas, nie wiemy co robimy. Kierujemy się instynktem. Tak zawsze mówiła mi mama. Po prostu tam wyjdę i wyciągnę rękę, z której zacznie prószyć śnieg. Dokładnie.
- Chwileczkę! Wiadomość od Komisji. - przemówiła jedyna kobieta wśród Wysłanników. Wyciągnęła z kieszeni dzwoniące urządzenie i postawiła na ziemi. Z niego wydobył się niebieski obłok, coś zabrzęczało i nad urządzeniem stanęła osoba w długiej pelerynie. Hologram.
- Drodzy bracia i siostry z Komisji, Wysłannicy. Zebraliśmy liczbę wystarczającą osób z szczególnymi zdolnościami. Tak więc, nie przywoźcie ani jednego Specjalnego więcej. Nie chcemy jednak, by osoby pozostałe zostały wykorzystane przeciwko nam przez wroga. W takim wypadku wiecie co macie robić. - mężczyzna mówił z jakby znudzeniem i kompletną obojętnością - Niech żyje Lepsza Strona. - dodał na pożegnanie, a po chwili zniknął. Kobieta w długim płaszczu zabrała urządzenie z ziemi i schowała je do kieszeni.

- Hm, dobrze. W takim razie proszę zaprowadzić chłopaka do ciężarówki i tam dokonać egzekucji. Na dziewczynie również. - stwierdził przewodniczący Wysłanników. Zaraz co? Egzekucji?

_________________________________________________________________

Czeeeeeść :)

Wakacje, wakacje, wakacje wszędzie! ;D
końcu wolne! Wszyscy się cieszmy! Chodźmy na dwór! *patrzy za okno* Dobra, zostańmy w domu! xd

Mam nadzieję, że podobała Wam się pierwsza część tego kopniętego, dziwnego i naprawdę wcale nie oryginalnego opowiadania xd 
Jak na coś takiego wpadłam? Otóż obejrzałam film "Igrzyska Śmierci", a kilka dni później "Krainę Lodu". Jakiś tydzień później właśnie to mi się przyśniło, a że ten sen był naprawdę bardzo fajny (pod warunkiem, że nie będziemy wspominać o tym, ze zginęłam)to postanowiłam go spisać! Taadaaa ;D
Mam nadzieję, że się Wam podoba :) Od razu mówię, że nie chciałam skopiować "Igrzysk Śmierci", opowiadanie jest podobne, ale to nie jest dokładnie to samo :D

Tak więc, zapraszam do komentowania i wygłaszania opinii! Bardzo by mnie to ucieszyło ;3

Część drugą dodam jak tylko wrócę z wakacji, co Wy na to? ^^

Zapraszam także tutaj :)

Miłego wypoczynku!
Nicol <3

poniedziałek, 2 czerwca 2014

#78 Niall cz. 2


Niepewnie wkroczyłam do opuszczonego budynku, będącego niegdyś sklepem. Na półkach nie było praktycznie nic. Przeszukałam chyba wszystkie składziki na zapleczu i w nich także świeciło pustką. Niech to! Czyli przeżyliśmy te wszystkie ataki, ostrzeliwania i bitwy po to, żeby teraz umrzeć z głodu? Zrezygnowana usiadłam na podłodze i chwyciłam twarz w dłonie. Nie mogę wrócić z pustymi rękami! Oni na mnie liczą. Zaczęłam płakać czując swoją bezradność wobec zaistniałej sytuacji. Uderzyłam pięścią w podłogę i nagle straciłam pod sobą grunt. Spadłam jakieś dwa metry w dół do piwnicy. Podniosłam się, strzepując kurz z mojego obolałego ciała. Rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu i ku mojej uciesze znajdowały się tu zapasy spożywcze i to całkiem spore. Dzięki Ci, Boże! – krzyknęłam w duchu i zabrałam się za przeglądanie produktów. Jest wszystko czego potrzebujemy, a nawet więcej! W pośpiechu poczęłam pakować co się dało do toreb i plecaków. Po 10 minutach byłam cała obładowana. Pozostawał jeszcze tylko jeden szczegół – jak się stąd wydostać? Wpadłam na pomysł by zrobić sobie drabinę z półek i tak też zrobiłam. Chwilę później stałam już zwarta i gotowa do powrotu.
~*~
Radośnie przekroczyłam próg domu i skierowałam się w stronę pokoju, w którym przebywał Niall i Amy. Jednak to co zobaczyłam błyskawicznie zmyło uśmiech z mojej twarzy. Niall leżał bokiem z głową wychyloną poza łóżko i wymiotował krwią, dławiąc się przy tym, natomiast Amy przerażona łkała w kącie pomieszczenia. Upuściłam wszystko co miałam w rękach i podbiegłam do duszącego się przyjaciela.
- Niall! Spokojnie, zaraz ci pomogę. – powiedziałam, ale najgorsze jest to, że nie wiedziałam jak. – Amy idź do kuchni. – rozkazałam dziewczynce. Dlaczego ona musi być tego wszystkiego świadkiem?
Chłopak spojrzał na mnie z bólem swoimi przekrwionymi, napuchniętymi i załzawionymi oczami.
- Zaraz dam ci coś do przepłukania ust. – zaczęłam się rozglądać za wodą. Jest! – chwyciłam butelkę i nalałam do kubka. – Dasz radę? – przyłożyłam mu naczyńko do ust. On nieznacznie pokiwał głową i wziął do ust zimną ciecz. Podłożyłam pod łóżko miskę, do której wypluł wodę. Chyba poczuł się trochę lepiej bo zaczął równomierniej oddychać.
- Może spróbujesz się jakoś wygodniej ułożyć? Pomóc ci? – spytałam łagodnie, gładząc jego głowę.
- [T.I.], dobrze że wróciłaś. – szepnął, wpatrując się w moje oczy.
- Nie mogłabym was zostawić, przecież wiesz. – zapewniłam go. Było widać, że miał gorączkę i był mało świadomy co się wokół niego dzieje. – Powiedz mi, jak mam ci pomóc? – zapytałam błagalnie.
- Wyciągnij ją. – odpowiedział zachrypniętym głosem.
- Co mam wyciągnąć? – kompletnie nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Kulę. [T.I.], proszę, wyciągnij ją. – zamurowało mnie. Niby jak ja mam to zrobić? Przecież się na tym nie znam! Poza tym nie mamy odpowiednich warunków…
- Niall, ale ja nie umiem. Jeszcze coś ci zrobię. To niemożliwe! Zrobię dla ciebie wszystko, ale nie to… - mówiłam jak najęta, ale Niall mi przerwał:
- [T.I.], kochasz mnie?
- Jak nikogo innego, Niall. – odpowiedziałam rozedrgana.
- Więc zrób to. – te słowa uderzyły we mnie jak pocisk.
- Ale ja… - kolejny raz nie dał mi dokończyć:
- Jesteś silna i zdolna, dasz radę. Gdybym nie był pewien, że ci się nie uda to bym cię o to nie prosił. – kolejna petarda w sam środek mojego serca.
Odwróciłam wzrok, próbując powstrzymać łzy. Nie chcę go zawieść, ale nie chcę również zrobić mu krzywdy. Boże, powiedz mi co mam zrobić? Ja już nie daję rady… to mnie przerasta…
Poczułam zimną dłoń dotykającą mojego policzka. Przekręciłam głowę z powrotem w stronę chłopaka. Kolejny raz napotkałam jego smutne spojrzenie, ale teraz miało w sobie jakby małą iskierkę nadziei. Zrobiłabym wszystko, żeby przemieniła się w radosne oczy Nialla, takie jak zwykle, hipnotyzująco błękitne… dosłownie wszystko…
- Dobrze, zrobię to. – sama chyba nie wierzyłam, że to powiedziałam. – Odpoczywaj jeszcze, a ja nakarmię Amy i położę ją spać. – oznajmiłam mu. Pocałowałam go w czoło i oddaliłam się od łóżka.
Wykonując wszystkie czynności nieustannie myślałam nad tym, jak wyciągnąć tę kulę, by nie zrobić mu jeszcze większej krzywdy. Nie znam się na anatomii człowieka wystarczająco dobrze, by wiedzieć na co uważać. Ugh, czeka nas ciężka noc. Dopiero teraz doszło do mnie, że nie dysponuję żadnymi środkami przeciwbólowymi i Nialla chyba rozerwie z bólu. Na co ja się piszę! Przecież to szaleństwo!
- [T.I.], nie martw się. – wyrwał mnie z moich rozmyślań, cichutki głosik Amy.
- Przepraszam kochanie. Nie powinnaś w tym w ogóle brać udziału. Jesteś taka mała, a już musisz zachowywać się jak dorosła osoba. Chodź tu do mnie. – wyciągnęłam w jej stronę ręce. Dziewczynka od razu wtuliła się we mnie. – Pomódlmy się przed snem, dobrze?
- O Nialla? – zapytała klękając obok mnie.
- Tak. – odpowiedziałam i rozpoczęłam modlitwę.
10 minut później
Amy usnęła, więc wróciłam do Nialla. Nic nie mówiąc zaczęłam sprzątać wokół łóżka chłopaka. Gdy już skończyłam usiadłam obok niego, przyglądając się jego wymęczonej, bladej twarzy. Muszę wierzyć, że się uda. Musi się udać, przecież on umiera! – pierwszy raz sobie to uświadomiłam.
- Czemu się tak przyglądasz? – usłyszałam i aż podskoczyłam ze strachu. Przez chwilę miałam wrażenie, jakbym mówiła na głos co myślę, a on za żadne skarby nie może o tym wiedzieć!
- Tak jakoś… - odpowiedziałam bez namysłu i chwyciłam namoczoną szmatkę, myjąc mu twarz. – Chcesz się czegoś napić lub zjeść?
- Daj mi tylko trochę wody. – powiedział.
Przyłożyłam do jego spierzchniętych ust szklankę i napoiłam go.
- Dziękuję.
- Nie masz za co, to tylko woda.
- Nie, to wyraz twojej miłości. Dziękuję ci za nią. – moje serce zaczęło bić dwa razy szybciej.
- Ja też ci dziękuję za twoją miłość, bo to ona sprawia, że robię rzeczy o których nawet bym przez chwilę nie pomyślała i każdego dnia dodaje mi skrzydeł. Kocham cię Niall. – wyznałam i pocałowałam go.
- Jesteś śliczna, wiesz? Mam takie szczęście… - powiedział z lekkim uśmiechem, stykając się ze mną nosem.
- A ty mega przystojny! Wszystkie dziewczyny na świecie na pewno mi zazdroszczą. – zaśmiałam się cicho.
- Jak już wyzdrowieję, to wyjedziemy stąd. Zabiorę was daleko od wojen i smutków. – zapewnił.
- Cóż, najpierw musimy się skupić na tym pierwszym, ale ja nie mam nic przeciwko twoim planom. Brzmią idealnie!
- Ha, ha, tak myślałem. – zaśmiał się, ale po chwili śmiech przerodził się w potworny kaszel.
- Niall, spokojnie. Oddychaj głęboko. – przerażająca rzeczywistość wyrwała mnie z chwili spokoju.
Po jakimś czasie atak ustał i znowu panowała niezręczna cisza.
- [T.I.], wyciągnij tę kulę, teraz. – powiedział podłamanym głosem. Myślałam, że zaraz zemdleję, ale tak się nie stało. Wręcz przeciwnie, adrenalina w moich żyłach dała o sobie wyraźnie znać.
Wstałam i zaczęłam przygotowania. Wokół łóżka poukładałam na prześcieradle różne narzędzia, które mogłyby mi się przydać, jak na przykład opatrunki. Przysunęłam stolik i położyłam na nim kilka świec. Niestety, zapadł już zmrok, więc było to konieczne. Umyłam dokładnie ręce i usiadłam na krześle przy łóżku mojego pacjenta. Ubrałabym rękawiczki, ale nie miałam skąd ich wziąć. Zsunęłam koszulkę z brzucha chłopaka i ściągnęłam zrobiony przeze mnie wcześniej opatrunek. Spojrzałam na twarz Nialla, który kiwnął lekko głową, na znak bym zaczynała. No to do dzieła.
1h później
- Niall, chyba się udało! – powiedziałam, trzymając w ręce małą kulkę.
Przez  godzinę Niall przeżywał prawdziwe piekło na ziemi. Jednak wytrzymał, bez jakiegokolwiek znieczulenia. On jest prawdziwym bohaterem. Teraz już musi być tylko lepiej!
- Kochanie, wyciągnęłam ją! – powiedziałam radośniej i kucnęłam przy jego twarzy. Oczy miał zaciśnięte, a po jego twarzy spływały łzy i pot. Ciężki oddech unosił równomiernie klatkę piersiową. Palce rąk miał kurczowo zaciśnięte na materacu. Wyglądał przerażająco, ale żył!
- Teraz już będziesz zdrowy! – mówiłam, przecierając jego twarz mokrą tkaniną. – Mój bohaterze! – nachyliłam się nad jego czołem i pocałowałam je. Gdy się odsunęłam, miał już otwarte oczy. Patrzał tępo przed siebie i wydawał się nieobecny. – Napijesz się? Jesteś wyczerpany. – nic nie odpowiedział. – Niall, słyszysz mnie? – przestraszyłam się. Przejechałam dłonią po jego ręce, która nagle mocno mnie chwyciła. – Już po wszystkim skarbie. Przepraszam, że to tak bolało, ja nie chciałam…
Chłopak obrócił głowę w moją stronę i z olbrzymim wysiłkiem wyszeptał:
- Jesteś dzielna… kocham cię. – i zamknął oczy. Przerażona już chciałam go próbować obudzić, ale usłyszałam jego oddech i bicie serca. Żyje! Pewnie jest zmęczony i musi się wyspać. Tak, to na pewno to. Sen jest potrzebny do wyzdrowienia. Niech śpi jak najdłużej. – tłumaczyłam sobie, nadal niespokojna o jego życie.
Po cichu wstałam i okryłam go szczelnie kocem. Uprzątnęłam wszystko i zgasiłam świece. Pora spać – pomyślałam. Ale ja będę czuwać przy nim całą noc. Byle przetrwać do rana. Usiadłam przy łóżku i oparłam się o nie, nasłuchując równomiernego oddechu Nialla.
~*~
Jejku! – zerwałam się na równe nogi uświadamiając sobie, że niechcący zasnęłam. Od razu pokierowałam wzrok na Nialla leżącego obok. Odetchnęłam z ulgą gdy zobaczyłam jak się porusza. Na moją twarz wkradł się delikatny uśmiech. Lubiłam patrzeć na niego gdy śpi. Wygląda wtedy jak anioł. Przyłożyłam dłoń do jego czoła – nie ma gorączki!
Poszłam jeszcze zobaczyć co u Amy. Ona również spała spokojnie u siebie w pokoiku. To jest cudowne dziecko! Mimo swojego wieku potrafiła zrozumieć dlaczego wczoraj wieczorem w ogóle nie miałam dla niej czasu. Grzecznie siedziała sama w kuchni i cierpliwie czekała. Przykro mi, że musiała oglądać to wszystko, cierpiącego Nialla, mnie płaczącą. Nie zasłużyła na to.
Skończywszy swój mały obchód domu zabrałam się za robienie śniadania. Jak moje słońca wstaną, to na pewno będą głodne. Przygotowałam coś w miarę lekkiego, w razie, gdyby Niall miał jeszcze jakieś problemy.
Nagle usłyszałam strzał. Podniosłam się i wyjrzałam za okno. Teraz muszą strzelać, bałwany jedne! Jeszcze mi Nialla i Amy obudzą! – myślałam wściekła. Na ulicy stało kilku młodych chłopaków i bawiło się pozostawionymi strzelbami. Kojarzyłam ich, bo niegdyś chodziliśmy razem do szkoły.
Kolejny huk, rozniósł się po jeszcze pustej ulicy. O nie! Nie pozwolę na to by niepotrzebnie hałasowali, zwołując tym żołnierzy. Może dzisiaj nie będzie już zamieszek? Trzeba ich uspokoić! Teraz.
Wyszłam z domu i pewnym krokiem ruszyłam w stronę nastolatków. Wszyscy odwrócili się w moja stronę, przyglądając mi się zaskoczeni.
- Czy moglibyście przestać strzelać? – zaczęłam uprzejmie.
- Co ty tu robisz? – zapytał jeden z głupkowatym uśmieszkiem. – Zmykaj do domu. My tu walczymy.
- Walczycie? Ciekawa jestem z kim, bo ja tu nikogo nie widzę. – odpowiedziałam ostrzej.
- Odważna się znalazła. – prychnął inny. – A co nam zrobisz jeśli nie przestaniemy?
- Nic. Mam już po prostu serdecznie dość. W domu zajmuję się kilkuletnią dziewczynką i rannym chłopakiem, który został postrzelony w brzuch. Ledwo uszedł z życiem, jest strasznie wyczerpany i potrzebuje dużo snu, ale widzę że was to i tak nie obchodzi. Rozumiem, musicie dzielnie walczyć w obronie… no właśnie czego? Bo na pewno nie honoru! – zakończyłam swoją przemowę, odwróciłam się na pięcie i skierowałam się z powrotem do domu. W duszy cieszyłam się, iż potrafiłam sprzeciwić się takiej grupie. Nie należę do osób bardzo wygadanych, ale oni mnie wyjątkowo wkurzyli.
- Ej! Czekaj! No nie bądź taka! Przecież żartowałem. – zawołał za mną.
- Ale ja nie.
- Kto został postrzelony? Możemy ci jakoś pomóc? – zapytał jego kumpel.
- {T.I], poczekaj. – podbiegł do mnie, jeden z bandy i zatrzymał mnie.
- Skąd mnie znasz? – byłam zaskoczona.
- Chodziliśmy razem do klasy, nie pamiętasz? – uśmiechnął się. Przymrużyłam oczy próbując sobie go przypomnieć, ale miałam kompletną pustkę w głowie.
- Przepraszam, ale nie kojarzę…
- Liam Payne, mówi ci to coś?
- Liaś? Ale ty się zmieniłeś! – teraz już pamiętałam.
- No widzisz, a ty prawie w ogóle! No dobra, wypiękniałaś. – zaczął prawić mi komplementy.
- Nie przesadzaj. Przepraszam, ale muszę lecieć, bo możliwe że Niall już się obudził. – uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Niall Horan? To on jest ranny? – dopytywał.
- Tak. – westchnęłam.
- Mogę pójść z Tobą? – powiedział błagalnym głosem.
- Eh, no dobra. Ale masz nie hałasować! – zgodziłam się.
Razem weszliśmy do domu. Zajrzałam do pokoju, w którym przebywał Niall.
- Chyba jeszcze śpi. – szepnęłam stojącemu za mną koledze.
- To nic. Odwiedzę was jeszcze. – powiedział pogodnie. – W razie potrzeby, mieszkam koło starego budynku szkoły w żółtym domu.
- Dzięki. Do zobaczenia. – pożegnaliśmy się i Liam wrócił do przyjaciół stojących na dworze.
Nie minęła nawet minuta od wyjścia chłopaka, a usłyszałam zachrypnięty głos z głębi pokoju.
- [T.I.], jesteś tu?
- Niall! – błyskawicznie znalazłam się obok jego łóżka. – Jak się czujesz?
- Dobrze. Udało ci się? – spytał znacząco spoglądając na swój zabandażowany brzuch.
- Tak, nie pamiętasz jak ci mówiłam? – byłam zdziwiona.
- Nie bardzo, jedyne co pamiętam to  przeszywający ból, twoją przejętą buzię i ciągłe przepraszanie. – uśmiechnął się wymawiając ostatnie słowa.
- Co ty opowiadasz? Niby kiedy tak mówiłam? – spytałam, próbując sobie przypomnieć.
- Niech pomyślę… cały czas! – zachichotał. Przynajmniej miałam pewność, że faktycznie było mu lepiej, bo sobie żartował jak dawniej.
- Nieprawda! – zaprzeczyłam, rozbawiona. – Może parę razy mi się wymsknęło, ale nie cały czas!
- Ja tam i tak swoje wiem. – puścił mi oczko.
- Nieważne. – machnęłam ręką. – Założę się, że jesteś głodny, mam rację?
- Wręcz umieram z głodu. – odpowiedział, na co lekko się wzdrygnęłam. Ostatnimi czasy tak właśnie reagowałam na to słowo. Niall zauważył mój niespokojny ruch i popatrzał na mnie pytająco. Ja uśmiechnęłam się sztucznie i wyszłam do kuchni.
***
Hej!
Oto druga część imaginu o Niallu. Mam nadzieję, że Wam się podoba ;) Jak tak teraz myślę, to dość smutny mi wyszedł, a sama takich nie lubię, ale cóż, życie ma niekiedy i takie scenariusze...
Jeśli będziecie miały czs, to proszę, zostawcie po sobie komentarz. Jestem bardzo ciekawa co Wy o tym myślicie. Może macie jakieś "ale" do mojego sposobu pisania? Jestem otwarta na sugestie :)
Jak wiecie lub nie, przedwczoraj zepsuł mi się komputer :( Całe szczęście, że kilkanaście dni wcześniej na wszelki wypadek skopiowałam swoje opowiadania na penrive'a. Teraz piszę z komputera siostry, póki jej nie ma (dzięki Madzia :D, też cię kocham). Nie wiem kiedy wstawię kolejną część (ostatnią) i nowe opowiadanie, bo mam pomysł, ale nie wiem jak i gdzie go spiszę (Madziu, mogę u Ciebie? ;) ) Tak więc wszystko zależy od mojej kochanej siostrzyczki <3
Kolejną sprawą jest to, że wyjeżdżam do Warszawy w środę i wracam w piątek, a weekend mam cały zawalony zawodami i wyjazdami. I jeszcze dochodzi fakt bardzo wahających się ocen z kilku przedmiotów. Jest koniec gimnazjum i trzeba przysiąść. No nic, pożyjemy zobaczymy. Na razie nie ma się co przejmować :D
Do napisania, moje drogie,
Ania :)