niedziela, 13 września 2015

#88 Harry cz.2


Oczami Harrego
Dlaczego ona to robi? Przecież oboje wiemy, że tego nie chce. Czy to naprawdę jest takie złe, że nie chcę robić czegoś, czego później będę najprawdopodobniej żałował? Nie chciałem jej zranić, ale taka jest prawda. To co oni wyprawiają nad jeziorem jest bardzo nieodpowiedzialne. Wiem, że [T.I.] chce czuć się wolna i niezależna, ale można to osiągnąć na wiele innych sposobów. Gdyby tylko chciała, mógłbym jej w tym pomóc, wiem że jestem w stanie. Jednak ona nadal widzi we mnie tego nieporadnego chłopca, którym kiedyś byłem. Człowieka, którego nie stać nawet na odrobinę szaleństwa. Może ma rację? Może nie zmieniłem się wcale? Niczego nie pragnę bardziej, niż tego, by najzwyczajniej w świecie jej wystarczać. By to do mnie przychodziła z każdym problemem, pytaniem, by ze mną się śmiała i płakała, bym był dla niej najważniejszy, żeby to na mój widok jej twarz promieniowała od anielskiego uśmiechu. Niestety, jestem jaki jestem. Niektórych rzeczy nie zmienię i trudno się o to winić.
Siedziałem w fotelu i wpatrywałem się w tańczące płomienie w kominku. Wbrew mojej woli, myślami ciągle wracałem do ostatniej rozmowy z [T.I.]. Byłem na siebie zły, bo ona na pewno bawi się w najlepsze, nawet nie pamiętając o tym co zaszło, a ja, jak ten idiota, wszystko roztrząsam.
W pewnym momencie drzwi do domu otworzyły się, a w nich pojawiła się moja mama. Otuliłem się szczelniej kocem, czując zimny podmuch powietrza.
- Już jestem! – krzyknęła z przedpokoju. – Nie uwierzycie co się stało! – zaczęła mówić, odkładając przy tym reklamówki z zakupami i ściągając kurtkę i buty. Mimo, że jej nie widziałem, dobrze słyszałem, co robi. – Podobno był wypadek na jeziorze Small Eye. Grupa młodzieży zrobiła tam imprezę i w trakcie jej trwania spadł zwis lodowy. Całe szczęście, że tam nie poszliście… - w tym momencie weszła do salonu. – A gdzie [T.I.]? Nie z tobą? – spojrzała na mnie zmieszana.
- Mamo… - poczułem jak w gardle staje mi wielka gula. – Ona… ona tam poszła. – Czułem się, jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w twarz. Nie, to złe porównanie, czułem się znacznie gorzej.
- Harry… - moja mama szybko do mnie podeszła i mocno mnie przytuliła.
- Mamo, co dokładnie się stało? Co wiesz? – zapytałem, wstając.
- Nie jest dobrze… część osób zostało przygniecionych pod wodą… - ostatnie słowa powiedziała szeptem.
- Nie… - jęknąłem i złapałem się za głowę. Co teraz? Co teraz? Co z [T.I.]? – Muszę tam jechać! Natychmiast! – No, wreszcie zacząłem trzeźwo myśleć. Szybko zacząłem ubierać się do wyjścia.
- Harry, to niebezpieczne! – mama próbowała mnie zatrzymać.
- Nie mogę tu bezczynnie siedzieć! Czuję, że ona mnie potrzebuje! – powiedziałem najbardziej przekonująco, jak potrafiłem, trzymając jej obie dłonie.
- Ehhh… dobrze, ale nie zrób nic głupiego. Ufam ci, synku. – widziałem, że z ciężkim sercem przychodzi jej się zgodzić.
- Dziękuję, mamo! Kocham cię! – przytuliłem ją mocno i wybiegłem z domu. Idę do ciebie, [T.I.]!
15 minut później
Szybciej, szybciej! Co tak wolno jedziesz?! – krzyczałem na samochód, którym zmierzałem w miejsce wypadku. Przez głowę przechodziły mi setki czarnych scenariuszy z [T.I.] w roli głównej. W duchu modliłem się aby żaden nie był prawdziwy. Za mną rozbrzmiewały syreny karetek pogotowia, policji i straży pożarnej. Czemu dopiero teraz?! Powinni już dawno tam być! Od wypadku minęło już pół godziny, jeżeli nie więcej.
W końcu przyjechałem na miejsce. Zaparkowałem obok samochodu Ricka i pobiegłem w stronę jeziora. To co zobaczyłem sprawiło, że dopiero teraz tak naprawdę zrozumiałem, co się tu stało. Obok w małej grupie stali ci, którzy szczęśliwie nie znaleźli się w pułapce lodowej. Z przerażonymi minami wpatrywali się w bryłę lodową, która dosłownie przebiła taflę jeziora i pociągnęła w dół ich przyjaciół. Z nadzieją wyglądałem wśród nich twarzy [T.I.], ale na marne. Nie było jej tam.
Zacząłem obiegać jezioro i wyglądać mojej przyjaciółki. Nagle mignęła mi przed oczami jej czapka leżącą na śniegu. Skierowałem się w tę stronę i wsunąłem głowę pod część dawnego zwisu lodu. W jednym momencie poczułem radość i przerażenie, gdy zobaczyłem [T.I.] wystającą w połowie z wody, leżącą częściowo na brzegu jeziora.
- [T.I.]! Obudź się! Już jestem! Nie zostawię cię! Obiecuję! – mówiłem z przejęciem i przeciskałem się pod lodem, by dosięgnąć dziewczyny. Po chwili trzymałem jej lodowatą dłoń. Od razu nasunęła mi się myśl, że ona może być martwa. Skamieniałem i patrzałem przez chwilę na jej spokojną, nieruchomą twarz. Dopiero po chwili wróciło do mnie racjonalne myślenie. Z całych sił starałem się skupić na wyczuwaniu pulsu. Gdy już powoli traciłem nadzieję, coś poczułem. Tak! Jest! Ona żyje! [T.I.] żyje!
- [T.I.], wytrzymaj! Jeszcze chwila i cię wyciągniemy! Kochanie, jesteś silna, dasz radę! – szeptałem, starając się jednocześnie jak najbardziej przybliżyć i ogrzać własnym ciałem.
Po kilku minutach oczekiwania usłyszałem nawoływania ratowników. Wyczołgałem się i podbiegłem do nich, nie chcąc tracić czasu.
- Tam jest dziewczyna! Żyje, ale jest bardzo wychłodzona! Musicie ją wyciągnąć! – krzyczałem.
- Dobrze, zrobimy co w naszej mocy. – odpowiedział strażak. – Henri! Tutaj! – krzyknął do kolegi. – Odsuń się, chłopcze. To jest niebezpieczne. – ponownie przemówił do mnie.
- Dobrze, ale proszę! Pospieszcie się! Ona jest bardzo słaba! – błagałem.
- Tak, wiem. Usiądź tam i czekaj spokojnie. – powiedział i wziął się do pracy wraz w kilkoma innymi strażakami.
Czas dłużył się niemiłosiernie, a każda sekunda boleśnie przypominała mi, że [T.I.] ma coraz mniej sił i jej szanse na przeżycie drastycznie maleją z każdym tyknięciem wskazówki. Modliłem się do Boga i błagałem by dał drugą szansę nie tylko [T.I.], ale także mnie. Nie zdążyłem powiedzieć jej jeszcze tylu rzeczy, a przed wszystkim rozstaliśmy się pokłóceni. Jak mogłem do tego dopuścić?
Nagle zauważyłem większe poruszenie w miejscu, gdzie uwięziona była moja przyjaciółka. Wstałem na równe nogi i podszedłem bliżej. Mają ją! Wyciągnęli ją spod lodu! – krzyczałem w duszy, widząc jak przenoszą ostrożnie jej wiotkie ciało na nosze. Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegłem do swojego samochodu, a po kilku minutach przemierzałem już drogę do szpitala, tuż za karetką.
Oczekiwanie na jakiekolwiek wiadomości o jej stanie było nie do zniesienia. Pocieszałem się jednak, że przynajmniej mam na co czekać. Niektórzy nie mieli już tej nadziei, bo ich bliscy zginęli przygnieceni lodem. Widziałem wielu, zdecydowanie zbyt wielu załamanych rodziców moich byłych kolegów ze szkoły i podwórka wychodzących ze szpitala. Zastanawiałem się czy mama [T.I.] wie co się stało, bo nigdzie jej nie widziałem. Wprawdzie pracowała często na nocną zmianę, ale bardzo kochała córkę i jestem pewien, że rzuciłaby wszystko i przyszła tutaj. Nie miałem do niej numeru telefonu, ale wiedziałem gdzie mieszka. Raz jeszcze spojrzałem na drzwi w których zniknęła [T.I.] podpięta do różnych rurek i ruszyłem do wyjścia, zaciskając w ręce jej czapkę. Długo zastanawiałem się co powiem pani [M.T.I.] jak ją spotkam i szczerze nie miałem zielonego pojęcia. Chyba najlepiej całą prawdę.
Byłem już w chyba w każdym miejscu, w którym mogłem się spodziewać mamy [T.I.] i w żadnym z nich jej nie było. Może już jest w szpitalu i po prostu się minęliśmy? – rozmyślałem stojąc na czerwonym świetle. Powoli zaczęło ogarniać mnie zmęczenie. Spojrzałem na zegarek wskazujący 1:30. Nie wiedziałem co teraz robić. Dalej szukać pani [M.T.I.], jechać z powrotem do szpitala czy może do domu żeby uspokoić moją mamę i przy okazji odpocząć? Teoretycznie wiedziałem, że i tak lekarze nic by mi nie powiedzieli o stanie [T.I.], bo nie jestem z rodziny i siedzenie tam bezczynnie mogło nie mieć żadnego sensu. Jednak czułem, że ona mnie potrzebuje (albo raczej ja jej). Poza tym i tak raczej bym już nie zasnął. Ostatecznie podskoczyłem do domu po coś do jedzenia i herbatę, a następnie wróciłem na „swoją” ławkę w poczekalni. Jednak nie siedziałem sam. Po godzinie przyszła Mama [T.I.]. Rzuciła mi zimne spojrzenie i usiadła po drugiej stronie korytarza.
- Dzień dobry. – powiedziałem nieśmiało. Nie wiedziałem jak inaczej miałbym się z nią przywitać. Jest 3 w nocy, a ten dzień z pewnością nie jest dobry.
- Cześć, Harry. – odburknęła i spuściła głowę chwytając ją dłońmi.
Przez chwilę myślałem, że płacze, ale po chwili podniosła się gwałtownie i wskazała na mnie palcem.
-To twoja wina! Poszła na tę imprezę, bo ty nie chciałeś się z nią spotkać! Złamałeś jej serce! Jak mogłeś?! – krzyczała oskarżycielsko. Nie wiedziałem czy mam ją uciszać by nie przeszkadzać lekarzom i pacjentom czy tłumaczyć się, tylko z czego?
- Proszę pani, proszę się uspokoić. – powiedziałem spokojnie, decydując się na pierwsze. – Jest pani wyprowadzona z równowagi.
- Oczywiście, że jestem! Jak śmiesz się tu jeszcze pokazywać, małolacie! – nie dawała za wygraną.
- Nie wiem o co pani chodzi. Za wszelką cenę starałem się ją zatrzymać, ale ona sama podjęła decyzję, żeby tam pójść. Nic nie mogłem zrobić! – powiedziałem podłamany.
- Mogłeś jej nie odrzucać! Ona Cię kochała, ale ty wybrałeś sławę i życie celebrytów, zostawiając ją samą i zagubioną! Wszystkie te imprezy to tylko sposób żeby zapomnieć o tobie! Jak ona mogła stracić głowę dla takiego idioty?! – mówiła dalej, niezrażona. Że co?! [T.I.] mnie kochała?! Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem?
Z pokoju obok wyszedł lekarz, któremu najwyraźniej przeszkadzała ta żywa wymiana zdań.
- Mogliby państwo się uspokoić, albo dokończyć dyskusję na zewnątrz budynku? My tu pracujemy! – powiedział, mierząc nas oboje wzrokiem.
Słuchałem go, oszołomiony wcześniejszymi słowami matki [T.I.] i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
- Dobrze, przepraszam. – odpowiedziałem cicho i wyszedłem z poczekalni. Chciałem uciec od natłoku emocji i myśli w mojej głowie.  Jednocześnie miałem potrzebę krzyczeć i schować się w cichym miejscu. Usiadłem na murku przed szpitalem i założyłem słuchawki. Po pięciu minutach ktoś położył mi rękę na ramieniu. Podskoczyłem, zaskoczony tym gestem i odwróciłem się. Pani [M.T.I.] stała za mną i ze łzami w oczach. Mimo jej wcześniejszego wybuchu gniewu i tego jak mnie oskarżała i obrażała, zrobiło mi się jej żal. W końcu ten wypadek nie był także jej winą.
- Przepraszam cię, Harry. Poniosło mnie. Masz rację, to była jej decyzja. – powiedziała i usiadła obok mnie.
- Ona naprawdę mnie kochała? – zapytałem wprost.
- Tak. Wiesz, czasem nawet byłam o ciebie zazdrosna. – zaśmiała się cicho i otarła łzy. Chciałem spytać jak to możliwe, ale uprzedziła mnie. – Widzisz, twoja opinia liczyła się dla niej bardziej niż moja. Wieczorami opowiadała co robiłeś cały dzień, a gdy wyjeżdżałeś odliczała dni do twojego powrotu. – zwierzała się.
- Miała pani rację, jestem idiotą. Jak mogłem nie zauważyć, że [T.I.]mnie potrzebuje? – powiedziałem, przejeżdżając dłońmi po twarzy.
- Bo cię tu nie było… - wyszeptała. – Ale teraz jesteś. Proszę, wykorzystaj to. Bóg dał wam obojgu drugą szansę i możecie zacząć od nowa. – powiedziała i położyła mi rękę na plecach. To ja powinienem ją pocieszać, a nie ona mnie. Jednak zrobiła dokładnie to, co zrobiłaby moja mama.
- Na pewno jej nie zmarnuję. – odpowiedziałem, myśląc o [T.I.] i o tym kiedy będę mógł z nią porozmawiać. Oby niedługo…
***
Witajcie!
Po długiej nieobecności przybywam z kolejną częścią! A tak btw to zauważyłyście co to za dzień dzisiaj?! Tak! Urodziny Nialla!!! Dlaczego oni tak szybko rosną?! Ehh, w sumie my też, ale ciii :D
Wracając do imagina to trochę taki smutny wyszedł. W sumie tak miało być, ale ostatnie zdanie Harrego przyniosło trochę nadziei, co nie? Jeszcze długa droga czeka naszych bohaterów, ale dadzą radę. W końcu co mają nie dać? Haha xD
Teraz chciałabym przeprosić za zaniedbanie bloga. Niestety nie jestem w stanie obiecać, że to się więcej nie powtórzy, jednak zrobię co w mojej mocy by trochę częściej niż co pół roku dodawać coś niecoś. Muszę wziąć moją wenę na poważną rozmowę o naszej wspólnej przyszłości xD
A teraz życzę miłego dnia i do napisania,
Ania :)

poniedziałek, 30 marca 2015

#87 Harry cz.1



Czy życie naprawdę jest niesamowitą przygodą? Czy można pokonać wszelkie przeciwności i na przekór wszystkiemu i wszystkim być szczęśliwą? Czy jestem zdolna do tego, by otwarcie powiedzieć: nie żałuję? Nie… to niewykonalne. Nie czuję się na siłach by wmawiać innym, a przede wszystkim sobie, że jest dobrze, bo nie jest… ale zawsze mogło być gorzej, prawda? Ten dzień był dla mnie najgorszym w życiu, jednak był mi potrzebny. To wszystko stało się po coś. Szkoda, że wtedy tego nie wiedziałam…
Styczeń, 2012r.
- No chodź, nie daj się dłużej namawiać! – ciągnęłam za rękaw mojego najlepszego przyjaciela. – Taka okazja już się nie powtórzy!
-Tak, wiem… - westchnął. Spojrzał na mnie, a w jego oczach widać było niezdecydowanie.
- No to na co czekasz? – puściłam go i stanęłam na wprost chłopaka.
- Chodzi o to, że obiecałem mojemu managerowi, że nie będę się narażać… [T.I.], to jest bardzo niebezpieczne. Proszę, zostańmy w domu i pooglądajmy film. – Widziałam, że to dla niego ciężkie.
 Od kiedy Harry jest w zespole, nie chodzi z nami na nocne wypady. Odciął się od starych znajomych, a jego nowymi przyjaciółmi są sami celebryci. Między innymi dlatego nie chce ze mną iść nad jezioro. Jego byli kumple są na niego lekko mówiąc wkurzeni, bo uważają, że się na nich wypiął. Ja tak nie myślę, dlatego też krzywo na mnie patrzą, gdy bronię Harrego przed ich fałszywymi oskarżeniami. Jednak mi też bardzo doskwiera to, że on prawie nigdy nie ma czasu… no i… ahh, dobra. Zazdroszczę mu sławy, ale kto nie? Ma wszystko czego zapragnie, ludzie koło niego skaczą i ma olbrzymie grono fanów.
- Jasne. – odpowiedziałam zgaszona. – Wybacz, ale nie tym razem. To, że ty boisz się spotkać z Rickiem i resztą, nie oznacza, ze ja również mam przestać się z nimi widywać. – powiedziałam w napływie emocji.
- Nie boję się. – oburzył się. Ajć, zadałam cios w jego męską dumę.
- Oh, no tak, zapomniałam. Manager ci powiedział, że nie możesz. W końcu od podpisania kontraktu jesteś jego własnością i nie masz swojego zdania. Rozumiem. – czułam, że go krzywdzę, ale byłam tak bardzo przepełniona żalem do Harrego…
- [T.I.], nie przeginaj! Może nie jestem taki silny i odważny jak Rick, ale potrafię odróżnić, co jest ważne i ważniejsze. – odpowiedział, ledwo powstrzymując się od krzyku.
Rick zawsze we wszystkim z nim konkurował i przeważnie wygrywał. Kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi, ale teraz chyba można powiedzieć, że się nienawidzą. Rick nie może przeboleć, że to Harremu, wiecznemu przegranemu, tak się udało i teraz to na niego rzucają się tysiące dziewczyn, a Rick musi zadowolić się grupą, którą udało mu się odwrócić przeciwko byłemu przyjacielowi. Wszystkim wokół opowiada, jaki to Harry jest zły i fałszywy.
Harry często żalił mi się, że Rick zepsuł mu dzieciństwo. Myślę, że do teraz ma traumę bycia pod przewodnictwem Ricka i nienawidzi, gdy ktoś go do niego porównuje.
- Masz rację. Cieszę się, że tak jasno postawiłeś sprawę. Teraz już wiem na jakim miejscu figuruję na twojej liście rzeczy „ważnych i ważniejszych”. Idę do plebsów, bo na pewno masz coś  „ważniejszego” do roboty. – powiedziałam zdenerwowana i odwróciłam się na pięcie, by odejść.
- Czekaj! – zawołał, chwytając mnie za rękę. – Nie miałem tego na myśli. – odwróciłam głowę w jego stronę. Czułam jak ostrość obrazu w moich oczach traci się wraz z napływającymi łzami. – Jesteś dla mnie bardzo ważna, ale…
- No właśnie, Harry, ale… jesteśmy młodzi i każde z nas potrzebuje odrobiny szaleństwa. Jak nie teraz to kiedy? Chcę żyć chwilą i poczuć wolność. – wiem jak to zabrzmiało, ale taka była prawda.
- W takim razie idź i ciesz się wolnością, nie będę cię dłużej zatrzymywał. Chcę byś była szczęśliwa, a skoro szczęście odnajdujesz gdzie indziej, pozostaje mi tylko życzyć ci, byś wróciła po tej nocy cała i zdrowa. – odrzekł z bólem w głosie.
- Nie będzie inaczej… żegnaj, Harry. – wyrzuciłam z siebie, ledwie powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem.
Odwróciłam się i powoli ruszyłam w innym kierunku. Gdzieś w środku liczyłam, że Harry zaraz krzyknie coś w rodzaju: „Nie odchodź!”, ale tak się nie stało. Odczekałam jeszcze chwilę, ale gdy już byłam pewna, że nic podobnego nie nastąpi ruszyłam biegiem. Łzy spływały po policzkach i sprawiały wrażenie, jakby zamarzały pod wpływem minusowej temperatury i silnego wiatru. Byłam zdruzgotana. Wiele razy kłóciłam się z Harrym, ale tym razem miałam dziwne przeczucie, że ta rozmowa skreśliła naszą przyjaźń. Schowałam się za ścianą jednego z budynków i osunęłam się na ziemię, zanosząc się płaczem. Pragnęłam, by ktoś objął mnie mocno i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Niestety, jedyną osobę, która potrafiła mnie pocieszyć zostawiłam za swoimi plecami. Jestem taka głupia!
Nagle usłyszałam nawoływanie Ricka i reszty paczki. Już jedziemy. Wytarłam twarz i odczekałam chwilę, by nie wzbudzać podejrzeń. Po jakimś czasie znalazłam się w samochodzie pełnym roześmianych nastolatków. Siedziałam obok Lidii, mojej dobrej koleżanki.
- Ale się będzie działo, [T.I.]! – krzyknęła mi do ucha, podekscytowana naszym dzisiejszym wypadem nad jezioro.
Często tam bywaliśmy, więc nie było to nic nadzwyczajnego. Jednak dzisiaj cały akwen był zamarznięty i planowaliśmy zrobić imprezę na lodzie. Zabraliśmy mnóstwo ozdób i kolorowych światełek, żeby zrobić dobrą atmosferę. Jak to na imprezach bywa, bez alkoholu i innych dodatków się nie obędzie, więc  i o to zadbano.
- Tsa… - odpowiedziałam od niechcenia, patrząc jak wszystko wokół traci kolory pod wpływem zniknięcia słońca za horyzontem. Zimą już o czwartej robiło się ciemno. Było to dość przygnębiające, ale Rick mówił, że to sprzyja długim imprezom, które oznaczały jednocześnie dobre imprezy. Może ma rację…
- Coś się stało? – bardziej stwierdziła niż spytała, wyraźnie zaniepokojona.
- Nie, skąd! Wszystko jest super! – wysiliłam się na uśmiech.
- Nie pogrążaj się, [T.I.]. Mów! – chwyciła mnie za rękę i spojrzała głęboko w oczy.
Pokręciłam przecząco głową, ale chwilę później płakałam jak bóbr. Dobrze, że siedziałyśmy w bagażniku i nikt nie widział jak się kompromituję. W tym momencie byłam wdzięczna, że muzyka była taka donośna, bo idealnie maskowała mój szloch.
- Hej, mała, no co ty! Taka twardzielka jak ty nie rozkleja się przez byle chłopaka. – próbowała mi pomóc.
- Skąd wiesz, że to przez chłopaka? – odezwałam się, przytykając kolejną chusteczkę do nosa.
- Widziałam jak rozmawiasz z Harrym… - powiedziała tak, jakby bała się, że będę jej to miała za złe.
- Ahh… ale to nic… jutro pójdę i go przeproszę… - starałam się brzmieć optymistycznie, co miało na celu pocieszenie, ale chyba tylko mnie.
- Co ty znowu zrobiłaś? Nagadałaś mu, tak? – wydawała się obruszona moim zachowaniem.
- Noo… ale to była tylko trochę brutalnie przedstawiona prawda. – westchnęłam i skuliłam się.
- [T.I.], nie można zrobić czegoś „trochę brutalnie”. Po prostu wygarnęłaś mu i powiedziałaś co ci leży na sercu. To było trochę głupie, skoro go kochasz, ale… - nie dałam jej dokończyć.
- Nie kocham go! To mój przyjaciel… - zaprzeczyłam gwałtownie, ale gdy mówiłam drugie zdanie doszło do mnie jak beznadziejnie to brzmi. Kogo ja oszukuję, nie potrafię bez niego żyć!
- Wiesz, że to nieprawda. – powiedziała, jakby na potwierdzenie moich myśli i przytuliła mnie mocno.
Tak naprawdę wszystkie moje żale kierowane w stronę Harrego są niczym w porównaniu do tego jak bardzo go potrzebuję, a jego nie ma. To boli najbardziej. Szukam szczęścia, ale nie odnajduję go nigdzie poza wzrokiem Harrego. Przy nim czuję bezpieczeństwo, którego nikt nigdy nie potrafił mi w 100% zapewnić. Dlaczego to właśnie on musiał mnie opuścić?! Dlaczego?! Jestem z niego niezmiernie dumna, ale i zawiedziona. Może przeżywałabym tą sytuację mniej gdyby jemu zależało na mnie choćby w połowie tak jak mnie na nim. Nie chcę być od niego daleko, ale nie mogę zabronić mu spełniać marzenia. Nie jestem głupia, żeby robić coś wbrew osobie którą kocham. Teraz żałuję, że jednak nie zostałam z nim w domu. Ta impreza, obyłaby się i bez mojej obecności, a Harry na pewno ma mi za złe, że w przypływie złości wybrałam właśnie uczestniczenie w niej. Nienawidzę, gdy emocje robią ze mną co im się rzewnie podoba. Muszę nauczyć się je kontrolować! Teraz wiem, że największy problem stanowię ja sama.
***
- Aaaaaale faaaaajnie! – rozległ się za moimi plecami krzyk Jimmy’ego. Właśnie zjeżdżał w samych bokserkach z pagórka na worku siana. – Juhuuuuu!
Tak, dzika impreza trwała. Było już grubo po północy, wszyscy mieli kilka procent we krwi, a noc zdawała się cieplejsza niż zwykle.
Siedziałam z grupą znajomych pod wielką skarpą lodową na brzegu jeziorka i grałam w karty, sącząc bliżej nieokreślony napój alkoholowy. Czy naprawdę było tak fajnie? Zdecydowanie nie. Było okropnie. Bez Harrego. Z całych sił udawałam dobrą zabawę, ale to wszystko było dla mnie męczarnią. Gdy jedna dziewczyna zwymiotowała centralnie na środek koca, na którym siedzieliśmy, nie wytrzymałam.
- Mam dość! Spadam stąd! – krzyknęłam w stronę Lidii i wstałam chwiejnie.
Musiałam dłuższą chwilę przytrzymać się przyjaciółki, żeby odzyskać równowagę i ostrość widzenia. Powoli ruszyłam w stronę brzegu i nagle usłyszałam donośny trzask. Odwróciłam się szybko, na tyle, na ile pozwalał mi mój stan. W tym momencie wszystko zdawało się dziać w zwolnionym tempie. Spadająca bryła lodu, krzyk ludzi, ucieczka. Adrenalina w moich żyłach osiągnęła maksymalny poziom. Wszystkie moje mięśnie napięły się do granic wytrzymałości. Wokół nie słyszałam nic poza szybkim biciem serca. Starałam się jak najszybciej dotrzeć do bezpiecznego brzegu, ale z sekundy na sekundę coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że wcale się do niego nie przybliżam. Ogarnęła mnie panika i wtedy olbrzymi zwis lodowy uderzył o taflę lodu, która w momencie roztrysnęła się na milion kawałków. Poczułam jak tracę grunt pod nogami, a wielki kawał lody leci prosto na mnie. W ostatnim przypływie sił rzuciłam się prosto przed siebie. Potem poczułam już tylko jak coś przygniata mnie z niewyobrażalną siłą. Harry był ostatnią rzeczą, którą miałam przed oczami, zanim straciłam przytomność.
***
Witajcie po meeega długiej przerwie!
Oto wbijam do Was z nowym imaginem. To nie znaczy, że tego z Lou nie skończę, spokojnie, mam to w planach. Ten można uznać za wypadek przy pracy. Mam nadzieję, że uda mi się go napisać do końca i jak najszybciej będę mogła go wstawić, ale na razie muszę Was zadowolić pierwszą częścią.
Co myślicie o [T.I.] buntowniczce i Harrym - porządnym chłopaku? Domyślacie się już co będzie dalej? Pewnie tak, bo jestem dość przewidywalna.
No, uciekam. 
Do napisania,
Ania :)

środa, 14 stycznia 2015

100 lat, Ania! I jeszcze więcej! :)

Dla Ani ♥


- Hej! To moje foremki! – upomniałam jakiegoś chłopczyka, który wziął moją zabawkę.
- Już nie. – zaśmiał się złośliwie i sypnął na mnie pisakiem. Rozejrzałam się ze strachem za mamą, ale nigdzie nie mogłam jej teraz dojrzeć. Do moich oczu napłynęły łzy przez małe ziarenka drażniące oczy.
- Ej! Zostaw ją! – przede mną stanął inny chłopczyk – To nie twoje. – powiedział i wyrwał temu drugiemu plastikową foremkę.
W tym momencie przyszła jakaś pani i zabrała tego niedobrego chłopca. Może to była jego mama? Pewnie tak.
- Proszę. – chłopczyk, który stanął w mojej obronie, podał mi moją zabawkę – Jestem Niall.
- Ania. – nieśmiało uśmiechnęłam się do nieznajomego. Miał niebieskie oczka i krótkie, brązowe włosy. Wyglądał na miłego! Może będzie chciał się ze mną pobawić?
- Aniu, już jestem. O, widzę, że poznałaś już nowego kolegę. – moja mama nagle pojawiła się tuż obok. – Może zaprosisz go na swoje urodziny? – zaproponowała. Przytaknęłam entuzjastycznie.
- Dzisiaj Ania kończy sześć lat i robimy małe przyjęcie. Chciałbyś przyjść? Porozmawiam z twoją mamą. – mamusia uśmiechnęła się do Nialla. On również się ucieszył i wskazał jakąś panią siedzącą na ławce i czytającą jakąś gazetkę. Mama z nią rozmawiała, podczas gdy ja z Niallem bawiliśmy się moimi foremkami. Zrobiliśmy taaaką wieżę z piasku!

*****
- … nieeech żyyyje naaaam! A kto? Anne! – zaśpiewała klasa. Mówią mi Anne, ponieważ wiele osób nie potrafi dobrze wypowiedzieć mojego prawdziwego imienia. Nie przeszkadza mi to. Uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na panią wychowawczynię.
- To ile masz teraz lat Anne? – zapytała przyjaźnie.
- Dziewięć. – odparłam z dumą.
- Nie prawda! Dziewięćdziesiąt! – krzyknął Niall z końca klasy i wszyscy się zaśmiali. To nasza klasowa tradycja. Dodajemy zero na końcu do lat i powstaje taka śmieszna liczba.
- A jak się zachowują dziewięćdziesięciolatki klaso? – zapytała radośnie nauczycielka i wszyscy złapali się za plecy i zaczęli mówić śmiesznymi głosami i chodzić w kółko udając, że trzymają laskę. – A teraz, żeby było zabawniej, udajemy dziewięćdziesięciolatków chodzących po pomidorach! Najlepsi dostaną szóstki!

*****

- Wszystkiego najlepszego Anja! – zawołał Niall przekraczając próg mojego domu. Przytulił mnie i wręczył pudełeczko ozdobione kokardką. Zaśmiałam się, gdyż ciągle nie potrafił do końca dobrze wypowiedzieć mojego imienia.
- Dziękuję, Niall! – uśmiechnęłam się do niego szczerze.
- Jak się czujesz jako trzynastolatka? To nie fair, ja też chce mieć już trzynaście. – zrobił nadąsaną minę.
- Musisz poczekać do września! – wystawiłam mu język i uciekłam do kuchni popisując radośnie, zanim zdążył mnie złapać.

*****

- Boję się. – zwierzyłam się Niallowi. Była godzina szesnasta, siedzieliśmy na murku w parku. Nie daleko był plac zabaw.
- Czemu? Jeśli zrobi coś nie tak, napisz mi smsa, a ja wkroczę do akcji! – machnął ręką na znak, że był na jednej lekcji kung- fu, na której uczyli jak się robi „haaadzia!”.
- Nie-e. – zmarszczyłam nos i bawiłam się palcami – Justin jest bardzo miły. Nie tego się boję.
- Ah, już rozumiem. Oj, Anja, wszystko rozumiem.
- Rozumiesz? – zdziwiłam się i poczułam jak moje policzki się czerwienią. Nawet nie zaśmiałam się ze sposobu w jaki wymówił moje imię. Nadal mu to do końca nie wychodziło.
- Oczywiście! Wiem, że wolisz swoje szesnaste urodziny spędzać z moją, jakże olśniewającą i zacną osobą, no ale cóż. Daj chłopakowi szansę, widać, że się stara. – mrugnął do mnie. Dałam mu porządnego kuksańca w bok.
- Niall, mówię poważnie! Strasznie się denerwuję. To moja pierwsza p r a w d z i w a randka. – znów spuściłam wzrok. Oczywiście, chodziło o coś więcej. Czułam, że w brzuchu zacieśnia się węzeł z każdą upływającą minutą. O siedemnastej byłam umówiona z Justinem przy fontannie. Stamtąd mieliśmy pójść razem na pizzę, czy coś.
- To nic takiego, mała. Przeżyjesz. A Justin wydaje się być spoko gościem.
- Znasz go?
- Nie. Sprawdziłem go w Google i na Facebooku. Dobre wieści! Nie był o nic oskarżony! – zapewnił, a ja parsknęłam śmiechem. No tak. Niall zawsze mnie rozśmiesza. – No dobra, a teraz serio.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Niallem? On nie robi nic na s e r i o. - spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Uraziłaś mnie! – udał oburzenie i znów wybuchnęlismy śmiechem.
- Co chciałeś powiedzieć? – zapytałam, gdy już się trochę uspokoiliśmy.
- Co cię tak serio dręczy? Wiem, że nie chodzi ci tylko o tą randkę. – spojrzał mi w oczy. Przed nim nic nie ukryję. Może mi się tak wydawać, ale on zawsze wie co mi po głowie chodzi. Przejechał dłonią po jasnych włosach. Odkąd skończył piętnaście lat regularnie farbował je na jasny blond.
Przez chwilkę się nie odzywałam. Patrzyłam się przed siebie układając w głowie odpowiedź. Niall cierpliwie czekał, nie pośpieszał mnie.
- Um… Bo… Co… - zająknęłam się. Nie o to mi chodziło. – Ugh, co jeśli będzie chciał mnie pocałować? – wyrzuciłam z siebie.
- A chcesz, żeby cię pocałował? – Niall zmarszczył brwi.
- Nie wiem… Lubię go. Ale… Trochę się stresuję. – wyznałam bawiąc się palcami. Zerknęłam na zegarek. Szesnasta piętnaście.
- Ah, rozumiem. Nie bój się. To nic takiego. – uśmiechnął się lekko.
- Nic takiego?! Niall, jak możesz tak mówić? – wzburzyłam się.
- Miałem na myśli, że to nie trudne! Spokojnie! – wytłumaczył się. Westchnęłam ciężko.
- Tobie łatwo mówić. Ty masz już pierwszy pocałunek za sobą. – burknęłam.
- No właśnie. Więc mówię ci, że to nie jest takie złe, jak ci się wydaje. To jest… miłe. – zapewnił.
- Boję się, że się zbłaźnię. Lub ucieknę w ostatniej chwili. Tak jak wtedy, kiedy miałam czternaście lat. – przypomniałam. Potem przez pół roku unikałam Jeremiego.
- To nie rób tego teraz, skoro nie jesteś jeszcze gotowa.
- Niall, mam już szesnaście lat! Wszyscy się już całowali, oprócz mnie. Jestem gotowa. Muszę być. – powiedziałam bez przekonania. Ugh, miałam ochotę zakopać się tu, na tym trawniku, aby nikt mnie nie znalazł.
- Chcesz tego?
- Tak. Lubię go. Chcę mieć już to z głowy. Tylko się boję. – powiedziałam już chyba po raz setny.
- To może, żeby ci było łatwiej pocałuj najpierw kogoś innego. Kogoś komu ufasz. – zaproponował.
- Na przykład? Kogo ja teraz znajdę w niecałe pół godziny? – wywróciłam oczami.
- No nie wiem, może poprosisz Danny’ego? Przyjaźnicie się. Mieszka niedaleko. – wzruszył ramionami.  W palcach trzymał koniczynkę i co chwila skracał jej łodyżkę.
- Nie-e. – zmarszczyłam nos – Przyjaźnimy się, ale nie ufam mu aż na tyle.
- A mi ufasz?
- Tak. Ale…
- Co „ale”? Dochodzi już wpół do, a musisz się jeszcze przygotować. – spojrzał na swój zegarek.
- Mówisz serio? Nie jestem pewna…
- Przy Justinie będziesz jeszcze bardziej. Teraz albo nigdy. – stwierdził. Odwróciłam się nieco bardziej w jego stronę. Spojrzał mi w oczy. Raz kozie śmierć, lepiej się ośmieszyć przy Niallu niż przy Justinie. Niall powie co jest nie tak i będę mogła się poprawić. I jestem pewna, że nie rozpowie wszystkim w szkole o nieudanym pocałunku. Jest moim najlepszym przyjacielem. Ufam mu. Może warto spróbować w ten sposób?
- Zgoda. Co mam robić? – spytałam, przypominając sobie, że nie mam pojęcia jak się powinnam zachować.
- Chyba najważniejsze to podejdź trochę bliżej, bo jak się pochylisz to spadniesz. – zachichotał. Usiadłam bliżej niego wywracając oczami.
- A teraz?
- Możesz mnie złapać za rękę.
- Zrobione. – ujęłam jego dłoń.
- Nachyl się troszkę i zamknij oczy.
- A co jak nie trafię? – wystraszyłam się.
- Ty nie masz całować. Masz się tylko trochę nachylić pokazując, że jesteś zainteresowana. To chłopak całuje ciebie. – wyjaśnił – Każdy szanujący się chłopak. - po chwili dodał.
- Tak? – nachyliłam się lekko w jego stronę. Blondyn przytaknął.
- Teraz zamknij oczy. – polecił.

*****

- Dzięki, że przyszliście. – pomachałam ostatnim gościom, którzy właśnie opuszczali moja kawalerkę. Na drugim roku college’u, wreszcie miałam odpowiednią sumę pieniędzy by móc wynieść się z tego przeklętego akademika. Moje mieszkanie jest ciasne, ale własne. I mam przynajmniej własny prysznic. Tak, to chyba powód dlaczego tak bardzo zaciskałam pasa i pracowałam po wykładach. Krótko mówiąc- zdecydowanie było warto.
Gdy zamknęłam drzwi i obejrzałam się za siebie powstrzymałam smutne westchnienie. Zaprosiłam tylko parę osób, tylko najbliższych znajomych, a i tak mam tyle do sprzątania. Serwetki, papierowe kubki i pudełka po pizzy walały się po całym salonie. Zakasałam rękawy i wzięłam się do sprzątania. Kiedy zbierałam kubki, przypomniała mi się moja pierwsza randka. Chłopak, który się ze mną umówił w moje szesnaste urodziny, przewrócił podobny kubeczek i cała jego zawartość wylądowała na mojej sukience. Mało tego, okazało się, że wcale nie mamy wspólnych tematów do rozmowy. A na dodatek próbował mnie przekonać do swoich racji, co wywołało, że się aż we mnie zagotowało. Mam prawo sądzić tak, a nie inaczej. To moje zdanie. A on m u s i je uszanować.
Ogółem rzecz biorąc moje szesnaste urodziny nie były najlepszym dniem. W szkole dostałam jedynkę z matematyki, gdy wracałam do domu włączyły się zraszacze i byłam kompletnie mokra.
Chociaż…
Ten dzień nie był aż taki zły. Była jedna chwila, którą zapamiętam na całe życie. Szkoda, że nie może być tu teraz ze mną…
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Czyżby Tessa jak zwykle zapomniała swojej komórki? Podeszłam do przedpokoju i otworzyłam drzwi na oścież.
- Anja! – blondyn zamknął mnie w szczelnym uścisku zanim mogłam chociażby pojąć co się właściwie dzieje.
- N-Niall? – wydukałam oszołomiona i oddałam uścisk. Na chwilę się od siebie odsunęliśmy i spojrzeliśmy w oczy. To był mój Niall. Mój kochany, niebieskooki, Niall.
- Tak bardzo za tobą tęskniłem. – wyszeptał nie odrywając wzroku ode mnie.
I nagle zrobiłam coś, czego się zupełnie po sobie nie spodziewałam.
Pocałowałam go.
- Ja też tęskniłam. Bardziej niż powinnam. – wyszeptałam nieco zawstydzona.
- Nie uważałaś, kiedy cię uczyłem.
- Co?
- To chłopak całuje dziewczynę. – powiedział i znów nasze usta się spotkały – Wszystkiego najlepszego dwudziestodwulatko. – uśmiechnął się opierając czoło o moje.
- Wszystko co najlepsze już mam. – odparłam szczęśliwsza niż kiedykolwiek.



- END -

____________________________________________________________

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! ZDRÓWKA, SZCZĘŚCIA, POMYŚLNOŚCI, SPEŁNIENIA MARZEŃ I WSZYSTKIEGO CZEGO SOBIE JESZCZE ZAŻYCZYSZ!!!!

Moja siedemnastolatka ♥

Mam nadzieję, że prezent się podoba, nie jest nawet w połowie tak dobry jak Twój, ale wiedz, że się starałam :)
Wyszedł troszkę inaczej niż chciałam, ale chyba nie jest źle. Musiałam trochę skrócić, bo by wyszło na 5 lub 6 stron! haha :D

Tak więc Happy Birthday!

Przepraszam, ze tak krótko, ale szkoła wzywa :(
Jeszcze raz życzę wszystkiego dobrego! 
Ily ♥

Nicol <3

poniedziałek, 8 grudnia 2014

#86 Louis cz.4



- Odwiedzimy dom dziecka! – oznajmiłem podekscytowany i usiadłem, czekając na reakcję moich przyjaciół.

- W sumie, czemu nie? – odezwał się pierwszy Liam.

- Myślę, że może się udać, tylko Noemi jest trochę mała i nie wiem czy takie dzieci też się odwiedza. – dodał Zayn.

- Coś się wymyśli. – odpowiedziałem trochę zmartwiony tym, co przed chwilą powiedział. Miał rację, Noemi ma trochę ponad trzy tygodnie, a takich dzieci raczej się nie odwiedza.

Cały dzień spędziliśmy na planowaniu wypadu do domu dziecka, ale nie jednego, a kilku w naszym mieście. Zgodnie stwierdziliśmy, że musimy wyjść ze studia nagraniowego do ludzi, a naszym pierwszym celem były właśnie dzieci.

Po tygodniu mieliśmy załatwione wizyty w dwunastu placówkach, a to i tak nie były jeszcze wszystkie. Byliśmy przerażeni liczbą dzieci bez rodziców.

- Gdyby u mnie w rodzinie zdarzyła się sytuacja, że jakieś dziecko zostałoby sierotą, na pewno postarałbym się żeby nie trafiło do domu dziecka. To jest ostateczność… - smutno mamrotał pod nosem Liam.

- Niektórzy nie mają wyboru. – westchnął Niall.

- Tak… ale Noemi może mieć rodzinę, a oni jej to uniemożliwiają! – powiedziałem pretensjonalnym tonem.

- Też tego nie rozumiem. – poklepał mnie po ramieniu Liam.

- Wiesz, w sumie to rodzinę powinni tworzyć mama i tata, a ty jesteś sam… - powiedział niepewny mojej reakcji Zayn.

- No tak, ale jestem ja, jest babcia – moja mama, a prawdziwa mama obiecała, że wróci… - starałem sobie tłumaczyć.

- Właśnie! A jak wróci ta kobieta to założycie rodzinę?! Lou, ty jej w ogóle nie znasz! – odezwał się Harry.

- Oj, Harry! Nie wiem… na pewno nie zostawię tego tak jak jest teraz… - nie miałem zielonego pojęcia co będę robił później, wiem co chcę teraz i do czego będę dążył mimo wszystko – do odzyskania Noemi.

Kilka dni później

Nastąpił ten długo wyczekiwany dzień, w którym planowaliśmy przyjść z całym zespołem do domu dziecka mojej małej księżniczki. Od samego rana byłem podenerwowany i nie umiałem poskładać myśli w spójną całość. W najprostszych czynnościach pomagała mi moja mama, która zawsze dobrze wiedziała kiedy jej potrzebuję.

Gdy już znaleźliśmy się w budynku placówki, załatwiliśmy potrzebne formalności i weszliśmy do sali pełnej dzieci. Wszystkie były wesołe i roześmiane. Nic nie wskazywało na to, że znajdują się w ciężkiej sytuacji. Chciało mi się płakać, kiedy wyobraziłem sobie wśród nich małą Noemi. Ich radość była chwilowa, bo wynikała z naszej wizyty. Na co dzień na pewno nie jest tak wesoło…

Dużo śpiewaliśmy i rozmawialiśmy z podopiecznymi domu. Zrobiliśmy wspólnie mnóstwo zdjęć i naprawdę dobrze się bawiliśmy. W pewnym momencie podszedłem do jednej z opiekunek i zapytałem, czy mógłbym odwiedzić też te mniejsze dzieci. Starsza pani spojrzała na mnie spod grubych szkieł okularów.

- Pan żartuje? – spytała o dziwo całkiem poważnie.

- Nie. – odpowiedziałem lekko zmieszany.

- Nie wpuszczamy obcych do najmniejszych dzieci. – zakomunikowała mi dość surowo.

- I nic nie da się z tym postanowieniem zrobić? – uśmiechnąłem się najładniej jak umiałem, robiąc przy tym oczy szczeniaka.

- Nie. – zgasiła mnie całkiem, jednym jedynym słowem.

- Ahhh… - donośnie westchnąłem, nie wiedząc co jeszcze mam powiedzieć.

- Ma pan jeszcze jakieś życzenia? – zapytała, wyraźnie ze mnie drwiąc.

- Nie. – odpowiedziałem, starając się brzmieć tak, jakby to co przed chwilą usłyszałem nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia.

Czułem jak coś w środku rozsadza moje serce, które w tym momencie było przepełnione żalem, złością, zawiedzeniem, smutkiem i Noemi, którą darzyłem wielkim uczuciem miłości i chęcią pomocy mimo wszystko. Wyszedłem na korytarz i oparłem się o ścianę, spuszczając głowę w dół. Musiałem chwilę na spokojnie pomyśleć i ochłonąć.

Nie wiem jak długo trwałem w takiej pozycji, ale gdy uniosłem wzrok znad swoich butów, ujrzałem młodą kobietę, która przyglądała mi się zza rogu. Uśmiechnąłem się mimo woli na jej widok. Sprawiała wrażenie takiej niewinnej i łagodnej. Jej uroda była wyjątkowa, ale ciężka do opisania.

- Czy dobrze się pan czuje? – niepewnie wyszła ze swojej kryjówki, widząc, że od dłuższej chwili przyglądam jej się.

- Chyba tak… - powiedziałem w zamyśleniu. – To znaczy, tak, oczywiście! – musiało to brzmieć trochę komicznie, bo dziewczyna zachichotała cicho.

- W takim razie nie przeszkadzam już dłużej. – powiedziała, nadal się uśmiechając i zniknęła w innym korytarzu.

- Hej, poczekaj! – krzyknąłem za nią, gdy tylko uświadomiłem sobie, że straciłem ją z oczu. Chyba muszę się poważnie zastanowić nad wizytą u lekarza, bo moja umiejętność kontaktowania ze światem staje się uciążliwie wolna. Mam nadzieję, że to da się wyleczyć…

Pobiegłem za nią, ale na szczęście daleko nie musiałem szukać, bo odeszła dosłownie kilkanaście kroków.

- Jestem Louis, a ty? – podałem jej rękę.

- Alicia. – odwzajemniła gest, rumieniąc się delikatnie.

- Miło mi. Pracujesz tutaj? – zapytałem, zastanawiać się ile ona może mieć lat.

- Tak. Od kilku miesięcy zajmuję się dziećmi, głównie małymi. – odpowiedziała bez zastanowienia.

- Och, to musi być trudne zadanie. – stwierdziłem, przypominając sobie moje niezdarne zajmowanie się Nem.

- Czasem dzieciaczki dają popalić, ale ogólnie są tak kochane, że to czysta przyjemność móc się nimi zajmować. – powiedziała radośnie.

- Aaaa, rozumiem. Kochasz dzieci, co? – stwierdziłem, patrząc na jej rozpromienioną twarz.

- Tak, nic na świecie nie jest tak pocieszne jak one.

- Zgadzam się. – zaśmiałem się.

- Zależy ci na Noemi, prawda? – zapytała poważniej. Zdziwiło mnie jej pytanie ale bez zastanowienia odpowiedziałem.

- Jak na nikim innym. Teraz tylko ona się dla mnie liczy. Wiem, że nie jestem w stanie zapewnić jej pełnej rodziny, a moje kompetencje w zajmowaniu się dziećmi są znikome, ale to chyba lepsze od mieszkania w domu dziecka. Poza tym jest jeszcze coś… gdy jej matka mi ją przekazała, powiedziała, że mam się nią zaopiekować do czasu gdy ona wróci. – słowa same wychodziły z moich ust. Czułem, że mogę jej zaufać.

- Och, rozumiem… to bardzo ciężka sprawa. – westchnęła, wyraźnie przejęta.

- Tak… ale nie poddam się. – uśmiechnąłem się, patrząc w nieokreślony punkt przed sobą.

- Wiesz… chyba mogłabym ci pomóc zobaczyć się z Noemi. – powiedziała niepewnie, rozglądając się, czy ktoś przypadkiem nie podsłuchuje naszej rozmowy.

- Zabierzesz mnie do niej? – spytałem pełen nadziei. Perspektywa zobaczenia mojej małej księżniczki spowodowała we mnie wielkie podekscytowanie.

- Postaram się, ale musimy uważać, żeby nikt nas nie zobaczył. – ostrzegła mnie. Widać było po jej wyrazie twarzy, że nadal nie jest pewna czy to co robi jest dobre. W pewnym sensie narażała się i mogła nawet zostać wyrzucona z pracy.

- Oczywiście. – starałem się być opanowany, choć wewnątrz krzyczałem ze szczęścia.

- W takim razie chodźmy, zanim dojdzie do nas, że to bez sensu. – zażartowała, chcąc się trochę rozluźnić.

Rozejrzała się po raz kolejny i żwawo ruszyła przed siebie. Podążyłem za nią przyglądając się jej falującym blond włosom. Jasne kosmyki na pierwszy rzut oka mogły wydawać się tlenione, ale jestem prawie pewny, że to ich naturalny odcień. Z boku głowy dziewczyna miała upleciony delikatny warkoczyk, który nadawał jej jeszcze więcej uroku. Brakowało tylko świeżego kwiatka za uchem.

- Już jesteśmy. – poinformowała mnie Alicia, wyrywając jednocześnie z głębokiej analizy jej włosów.

Zajrzałem do sali, w której znajdowało się kilka małych łóżeczek. Niestety prawie wszystkie były zajęte. To takie smutne, ze tyle małych dzieci nie ma rodziców lub były niechciane.

- Gdzie ona jest? – zapytałem, nie mogąc dojrzeć wyraźnie dzieci. Były tak małe…

- Tam. – wskazała palcem. – Chodź, wejdziemy do środka. – powiedziała cicho i otworzyła drzwi.

Powoli podeszliśmy do łóżeczka w którym leżała moja kruszynka. Nie spała. Leżała spokojnie z rączką w buzi i patrzała się na nas swoimi wielkimi prawie czarnymi tęczówkami. Alicia zaczęła do niej mówić i dotknęła wolnej rączki dziewczynki, która od razu ją chwyciła. Wpatrywałem się w Noemi starając się zapamiętać każdy szczegół jej buzi. Nie mogłem uwierzyć, że tak bardzo zmieniła się w ciągu tych czterech tygodni.

- Myślisz, że mi się uda? – zapytałem, nadal patrząc na niemowlę.

- Jestem pewna. – odpowiedziała Alicia. – To jest twój przyszły tatuś, Noemi. Przywitaj się. – wyszeptała do dziecka i spojrzała na mnie uśmiechnięta. Chwyciła moją rękę i połączyła ją z rączką dziewczynki.

- Ona jest cudowna. – westchnąłem gładząc delikatnie wierzch jej dłoni moim kciukiem.

Nagle usłyszeliśmy czyjeś kroki na korytarzu. Ta osoba niewątpliwie zmierzała w naszym kierunku.

- O nie… - podniosłem się i spojrzałem na Alicię.

- Pod łóżko! – powiedziała szybko.

- Ale… - nie dała mi dokończyć.

- Już! – wskazała miejsce częściowo zasłonięte prześcieradłem.

Bez słowa zrobiłem to co powiedziała, a dosłownie po dwóch sekundach drzwi się otworzyły i stanęła w nich przełożona domu dziecka. Będą kłopoty…
***

Witajcie!

Na początku przepraszam za przydługą przerwę. Wiadomo… nauka… i w ogóle… szkoda gadać :/ A poza tym złapał mnie brak weny. Jak ja tego stanu nie lubię! I to jeszcze nie jest tak, że ja kompletnie nie wiem co napisać, bo ogólny zarys mam, ale nie potrafię wejść w szczegóły z których przede wszystkim składa się rozdział. Bardzo przepraszam za takie opóźnienie.

Wiecie, dopiero teraz doszło do mnie, że tak naprawdę to ten imagin jest taki mało imaginowaty. To znaczy nie ma tam za bardzo w kogo się wczuć. Chyba, że w Louisa i chłopaków, ale wiadomo, wolimy wyobrażać sobie siebie w damskiej wersji [T.I.] xD, a takowej tu w sumie nie ma. Dlatego wprowadzam nową postać (tadaaaammm xD because I’m happppppyyyy xD) – Alicię :) Wydaje mi się fajną postacią (tak ją sobie wyobrażam, hi hi) Jak myślicie, czy Lou i ona coś ten teges? xD A może Lou gdzieś w środku liczy na poznanie mamy Noemi, hmmm? No, tego dowiecie się w czasie bliżej nieokreślonym :P (spokojnie, ja też nie wiem kiedy xD) A tak wracając do Alicii, to może się tak nazywać? Po prostu łatwiej mi tak pisać, a poza tym nadal nie wiem jak się potoczą sprawy i naprawdę nie jestem w stanie określić kto oprócz Lou jest główną postacią imagina (wybaczcie to niezdecydowanie z mojej strony).
A co do rozdziału jako całość, to jak myślicie, ujdzie? Starałam się jak mogłam, żeby wycisnąć z siebie cokolwiek i oto wynik. Jak sobie pomyślę, że minęły ponad dwa miesiące od ostatniego wpisu to kiepsko to wygląda, no ale niektórych rzeczy człowiek nie jest w stanie przeskoczyć. 
Czy Wy też nie możecie doczekać się Świąt Bożego Narodzenia tak bardzo jak ja?! Jeszcze tylko 10 dni szkolnych i... wolność rządzi!!! nie wiem jak Wy, ale ja se robię 18 dni wolnego xD
Napisałabym coś jeszcze, ale jest 1:30 w nocy, a poza tym co za dużo to niezdrowo.
Ściskam Was najmocniej na świecie,
Wasza Ania :)