niedziela, 13 września 2015

#88 Harry cz.2


Oczami Harrego
Dlaczego ona to robi? Przecież oboje wiemy, że tego nie chce. Czy to naprawdę jest takie złe, że nie chcę robić czegoś, czego później będę najprawdopodobniej żałował? Nie chciałem jej zranić, ale taka jest prawda. To co oni wyprawiają nad jeziorem jest bardzo nieodpowiedzialne. Wiem, że [T.I.] chce czuć się wolna i niezależna, ale można to osiągnąć na wiele innych sposobów. Gdyby tylko chciała, mógłbym jej w tym pomóc, wiem że jestem w stanie. Jednak ona nadal widzi we mnie tego nieporadnego chłopca, którym kiedyś byłem. Człowieka, którego nie stać nawet na odrobinę szaleństwa. Może ma rację? Może nie zmieniłem się wcale? Niczego nie pragnę bardziej, niż tego, by najzwyczajniej w świecie jej wystarczać. By to do mnie przychodziła z każdym problemem, pytaniem, by ze mną się śmiała i płakała, bym był dla niej najważniejszy, żeby to na mój widok jej twarz promieniowała od anielskiego uśmiechu. Niestety, jestem jaki jestem. Niektórych rzeczy nie zmienię i trudno się o to winić.
Siedziałem w fotelu i wpatrywałem się w tańczące płomienie w kominku. Wbrew mojej woli, myślami ciągle wracałem do ostatniej rozmowy z [T.I.]. Byłem na siebie zły, bo ona na pewno bawi się w najlepsze, nawet nie pamiętając o tym co zaszło, a ja, jak ten idiota, wszystko roztrząsam.
W pewnym momencie drzwi do domu otworzyły się, a w nich pojawiła się moja mama. Otuliłem się szczelniej kocem, czując zimny podmuch powietrza.
- Już jestem! – krzyknęła z przedpokoju. – Nie uwierzycie co się stało! – zaczęła mówić, odkładając przy tym reklamówki z zakupami i ściągając kurtkę i buty. Mimo, że jej nie widziałem, dobrze słyszałem, co robi. – Podobno był wypadek na jeziorze Small Eye. Grupa młodzieży zrobiła tam imprezę i w trakcie jej trwania spadł zwis lodowy. Całe szczęście, że tam nie poszliście… - w tym momencie weszła do salonu. – A gdzie [T.I.]? Nie z tobą? – spojrzała na mnie zmieszana.
- Mamo… - poczułem jak w gardle staje mi wielka gula. – Ona… ona tam poszła. – Czułem się, jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w twarz. Nie, to złe porównanie, czułem się znacznie gorzej.
- Harry… - moja mama szybko do mnie podeszła i mocno mnie przytuliła.
- Mamo, co dokładnie się stało? Co wiesz? – zapytałem, wstając.
- Nie jest dobrze… część osób zostało przygniecionych pod wodą… - ostatnie słowa powiedziała szeptem.
- Nie… - jęknąłem i złapałem się za głowę. Co teraz? Co teraz? Co z [T.I.]? – Muszę tam jechać! Natychmiast! – No, wreszcie zacząłem trzeźwo myśleć. Szybko zacząłem ubierać się do wyjścia.
- Harry, to niebezpieczne! – mama próbowała mnie zatrzymać.
- Nie mogę tu bezczynnie siedzieć! Czuję, że ona mnie potrzebuje! – powiedziałem najbardziej przekonująco, jak potrafiłem, trzymając jej obie dłonie.
- Ehhh… dobrze, ale nie zrób nic głupiego. Ufam ci, synku. – widziałem, że z ciężkim sercem przychodzi jej się zgodzić.
- Dziękuję, mamo! Kocham cię! – przytuliłem ją mocno i wybiegłem z domu. Idę do ciebie, [T.I.]!
15 minut później
Szybciej, szybciej! Co tak wolno jedziesz?! – krzyczałem na samochód, którym zmierzałem w miejsce wypadku. Przez głowę przechodziły mi setki czarnych scenariuszy z [T.I.] w roli głównej. W duchu modliłem się aby żaden nie był prawdziwy. Za mną rozbrzmiewały syreny karetek pogotowia, policji i straży pożarnej. Czemu dopiero teraz?! Powinni już dawno tam być! Od wypadku minęło już pół godziny, jeżeli nie więcej.
W końcu przyjechałem na miejsce. Zaparkowałem obok samochodu Ricka i pobiegłem w stronę jeziora. To co zobaczyłem sprawiło, że dopiero teraz tak naprawdę zrozumiałem, co się tu stało. Obok w małej grupie stali ci, którzy szczęśliwie nie znaleźli się w pułapce lodowej. Z przerażonymi minami wpatrywali się w bryłę lodową, która dosłownie przebiła taflę jeziora i pociągnęła w dół ich przyjaciół. Z nadzieją wyglądałem wśród nich twarzy [T.I.], ale na marne. Nie było jej tam.
Zacząłem obiegać jezioro i wyglądać mojej przyjaciółki. Nagle mignęła mi przed oczami jej czapka leżącą na śniegu. Skierowałem się w tę stronę i wsunąłem głowę pod część dawnego zwisu lodu. W jednym momencie poczułem radość i przerażenie, gdy zobaczyłem [T.I.] wystającą w połowie z wody, leżącą częściowo na brzegu jeziora.
- [T.I.]! Obudź się! Już jestem! Nie zostawię cię! Obiecuję! – mówiłem z przejęciem i przeciskałem się pod lodem, by dosięgnąć dziewczyny. Po chwili trzymałem jej lodowatą dłoń. Od razu nasunęła mi się myśl, że ona może być martwa. Skamieniałem i patrzałem przez chwilę na jej spokojną, nieruchomą twarz. Dopiero po chwili wróciło do mnie racjonalne myślenie. Z całych sił starałem się skupić na wyczuwaniu pulsu. Gdy już powoli traciłem nadzieję, coś poczułem. Tak! Jest! Ona żyje! [T.I.] żyje!
- [T.I.], wytrzymaj! Jeszcze chwila i cię wyciągniemy! Kochanie, jesteś silna, dasz radę! – szeptałem, starając się jednocześnie jak najbardziej przybliżyć i ogrzać własnym ciałem.
Po kilku minutach oczekiwania usłyszałem nawoływania ratowników. Wyczołgałem się i podbiegłem do nich, nie chcąc tracić czasu.
- Tam jest dziewczyna! Żyje, ale jest bardzo wychłodzona! Musicie ją wyciągnąć! – krzyczałem.
- Dobrze, zrobimy co w naszej mocy. – odpowiedział strażak. – Henri! Tutaj! – krzyknął do kolegi. – Odsuń się, chłopcze. To jest niebezpieczne. – ponownie przemówił do mnie.
- Dobrze, ale proszę! Pospieszcie się! Ona jest bardzo słaba! – błagałem.
- Tak, wiem. Usiądź tam i czekaj spokojnie. – powiedział i wziął się do pracy wraz w kilkoma innymi strażakami.
Czas dłużył się niemiłosiernie, a każda sekunda boleśnie przypominała mi, że [T.I.] ma coraz mniej sił i jej szanse na przeżycie drastycznie maleją z każdym tyknięciem wskazówki. Modliłem się do Boga i błagałem by dał drugą szansę nie tylko [T.I.], ale także mnie. Nie zdążyłem powiedzieć jej jeszcze tylu rzeczy, a przed wszystkim rozstaliśmy się pokłóceni. Jak mogłem do tego dopuścić?
Nagle zauważyłem większe poruszenie w miejscu, gdzie uwięziona była moja przyjaciółka. Wstałem na równe nogi i podszedłem bliżej. Mają ją! Wyciągnęli ją spod lodu! – krzyczałem w duszy, widząc jak przenoszą ostrożnie jej wiotkie ciało na nosze. Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegłem do swojego samochodu, a po kilku minutach przemierzałem już drogę do szpitala, tuż za karetką.
Oczekiwanie na jakiekolwiek wiadomości o jej stanie było nie do zniesienia. Pocieszałem się jednak, że przynajmniej mam na co czekać. Niektórzy nie mieli już tej nadziei, bo ich bliscy zginęli przygnieceni lodem. Widziałem wielu, zdecydowanie zbyt wielu załamanych rodziców moich byłych kolegów ze szkoły i podwórka wychodzących ze szpitala. Zastanawiałem się czy mama [T.I.] wie co się stało, bo nigdzie jej nie widziałem. Wprawdzie pracowała często na nocną zmianę, ale bardzo kochała córkę i jestem pewien, że rzuciłaby wszystko i przyszła tutaj. Nie miałem do niej numeru telefonu, ale wiedziałem gdzie mieszka. Raz jeszcze spojrzałem na drzwi w których zniknęła [T.I.] podpięta do różnych rurek i ruszyłem do wyjścia, zaciskając w ręce jej czapkę. Długo zastanawiałem się co powiem pani [M.T.I.] jak ją spotkam i szczerze nie miałem zielonego pojęcia. Chyba najlepiej całą prawdę.
Byłem już w chyba w każdym miejscu, w którym mogłem się spodziewać mamy [T.I.] i w żadnym z nich jej nie było. Może już jest w szpitalu i po prostu się minęliśmy? – rozmyślałem stojąc na czerwonym świetle. Powoli zaczęło ogarniać mnie zmęczenie. Spojrzałem na zegarek wskazujący 1:30. Nie wiedziałem co teraz robić. Dalej szukać pani [M.T.I.], jechać z powrotem do szpitala czy może do domu żeby uspokoić moją mamę i przy okazji odpocząć? Teoretycznie wiedziałem, że i tak lekarze nic by mi nie powiedzieli o stanie [T.I.], bo nie jestem z rodziny i siedzenie tam bezczynnie mogło nie mieć żadnego sensu. Jednak czułem, że ona mnie potrzebuje (albo raczej ja jej). Poza tym i tak raczej bym już nie zasnął. Ostatecznie podskoczyłem do domu po coś do jedzenia i herbatę, a następnie wróciłem na „swoją” ławkę w poczekalni. Jednak nie siedziałem sam. Po godzinie przyszła Mama [T.I.]. Rzuciła mi zimne spojrzenie i usiadła po drugiej stronie korytarza.
- Dzień dobry. – powiedziałem nieśmiało. Nie wiedziałem jak inaczej miałbym się z nią przywitać. Jest 3 w nocy, a ten dzień z pewnością nie jest dobry.
- Cześć, Harry. – odburknęła i spuściła głowę chwytając ją dłońmi.
Przez chwilę myślałem, że płacze, ale po chwili podniosła się gwałtownie i wskazała na mnie palcem.
-To twoja wina! Poszła na tę imprezę, bo ty nie chciałeś się z nią spotkać! Złamałeś jej serce! Jak mogłeś?! – krzyczała oskarżycielsko. Nie wiedziałem czy mam ją uciszać by nie przeszkadzać lekarzom i pacjentom czy tłumaczyć się, tylko z czego?
- Proszę pani, proszę się uspokoić. – powiedziałem spokojnie, decydując się na pierwsze. – Jest pani wyprowadzona z równowagi.
- Oczywiście, że jestem! Jak śmiesz się tu jeszcze pokazywać, małolacie! – nie dawała za wygraną.
- Nie wiem o co pani chodzi. Za wszelką cenę starałem się ją zatrzymać, ale ona sama podjęła decyzję, żeby tam pójść. Nic nie mogłem zrobić! – powiedziałem podłamany.
- Mogłeś jej nie odrzucać! Ona Cię kochała, ale ty wybrałeś sławę i życie celebrytów, zostawiając ją samą i zagubioną! Wszystkie te imprezy to tylko sposób żeby zapomnieć o tobie! Jak ona mogła stracić głowę dla takiego idioty?! – mówiła dalej, niezrażona. Że co?! [T.I.] mnie kochała?! Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem?
Z pokoju obok wyszedł lekarz, któremu najwyraźniej przeszkadzała ta żywa wymiana zdań.
- Mogliby państwo się uspokoić, albo dokończyć dyskusję na zewnątrz budynku? My tu pracujemy! – powiedział, mierząc nas oboje wzrokiem.
Słuchałem go, oszołomiony wcześniejszymi słowami matki [T.I.] i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
- Dobrze, przepraszam. – odpowiedziałem cicho i wyszedłem z poczekalni. Chciałem uciec od natłoku emocji i myśli w mojej głowie.  Jednocześnie miałem potrzebę krzyczeć i schować się w cichym miejscu. Usiadłem na murku przed szpitalem i założyłem słuchawki. Po pięciu minutach ktoś położył mi rękę na ramieniu. Podskoczyłem, zaskoczony tym gestem i odwróciłem się. Pani [M.T.I.] stała za mną i ze łzami w oczach. Mimo jej wcześniejszego wybuchu gniewu i tego jak mnie oskarżała i obrażała, zrobiło mi się jej żal. W końcu ten wypadek nie był także jej winą.
- Przepraszam cię, Harry. Poniosło mnie. Masz rację, to była jej decyzja. – powiedziała i usiadła obok mnie.
- Ona naprawdę mnie kochała? – zapytałem wprost.
- Tak. Wiesz, czasem nawet byłam o ciebie zazdrosna. – zaśmiała się cicho i otarła łzy. Chciałem spytać jak to możliwe, ale uprzedziła mnie. – Widzisz, twoja opinia liczyła się dla niej bardziej niż moja. Wieczorami opowiadała co robiłeś cały dzień, a gdy wyjeżdżałeś odliczała dni do twojego powrotu. – zwierzała się.
- Miała pani rację, jestem idiotą. Jak mogłem nie zauważyć, że [T.I.]mnie potrzebuje? – powiedziałem, przejeżdżając dłońmi po twarzy.
- Bo cię tu nie było… - wyszeptała. – Ale teraz jesteś. Proszę, wykorzystaj to. Bóg dał wam obojgu drugą szansę i możecie zacząć od nowa. – powiedziała i położyła mi rękę na plecach. To ja powinienem ją pocieszać, a nie ona mnie. Jednak zrobiła dokładnie to, co zrobiłaby moja mama.
- Na pewno jej nie zmarnuję. – odpowiedziałem, myśląc o [T.I.] i o tym kiedy będę mógł z nią porozmawiać. Oby niedługo…
***
Witajcie!
Po długiej nieobecności przybywam z kolejną częścią! A tak btw to zauważyłyście co to za dzień dzisiaj?! Tak! Urodziny Nialla!!! Dlaczego oni tak szybko rosną?! Ehh, w sumie my też, ale ciii :D
Wracając do imagina to trochę taki smutny wyszedł. W sumie tak miało być, ale ostatnie zdanie Harrego przyniosło trochę nadziei, co nie? Jeszcze długa droga czeka naszych bohaterów, ale dadzą radę. W końcu co mają nie dać? Haha xD
Teraz chciałabym przeprosić za zaniedbanie bloga. Niestety nie jestem w stanie obiecać, że to się więcej nie powtórzy, jednak zrobię co w mojej mocy by trochę częściej niż co pół roku dodawać coś niecoś. Muszę wziąć moją wenę na poważną rozmowę o naszej wspólnej przyszłości xD
A teraz życzę miłego dnia i do napisania,
Ania :)