To był ten
dzień. Dzień moich siedemnastych urodzin. Dzień, w którym wszystko się
zmieniło. Dzień, w którym poświęciłam wszystko co miałam. Dzień, w którym kogoś
poznałam. Dzień, w którym osiągnęłam pełnoletniość. 1 luty 2089 rok.
To był
wyjątkowy dzień dla mojej rodziny. Mama od samego rana krzątała się po całej
naszej małej izdebce, aby jak najlepiej przygotować mnie do pokazu mocy. Dzieci
w mojej wiosce nie mogą używać swoich mocy do siedemnastego roku życia. Dziś.
Dziś jest ten dzień. Akurat w moje urodziny została wyznaczona data tak zwanego
przeglądu. O godzinie dziewiątej zaczyna się procesja. Zostanie dla mnie
wylosowana jedna osoba do pary i w tych parach przejdziemy uroczyście przez
wioskę, aż na skraj, nad mały staw. Tam ustawiamy się w kolejkę i każdy
prezentuje się osobno przed wszystkimi mieszkańcami, rodziną, przyjaciółmi i...
Komisją. Jest to grupa, a dokładniej czterech Wysłanników z urzędu najwyższego.
Są niewzruszeni, bez emocji, litości i uczuć. Według większości- idealnie się
nadają na Wysłanników. Ale są też bardzo chciwi. Mieszkają w lepszym świecie,
gdzie nie ma głodu, gdzie są nowoczesne urządzenia, pieniądze, ale i tak żądają
od nas wiele za przybycie. Miejscowi ledwo pokrywają te koszty co roku.
- Nathalie,
gotowa? Jest już ósma trzydzieści! - zawołała moja mama. Przeczesałam ostatni
raz moje jasne włosy, które wyjątkowo- pierwszy raz od dwunastu lat- musiałam
zostawić rozpuszczone. Dziewczynki w naszej strefie muszą mieć związane włosy
codziennie w warkoczyki. Dopiero od siedemnastu lat jest "przywilej"
noszenia rozpuszczonych włosów. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Zwykła,
niebieskooka blondynka, których w naszej krainie mrozu jest naprawdę wiele.
- Nathalie!
- Już idę! -
krzyknęłam i wstałam z krzesełka. Poprawiłam moją błękitną, delikatną sukienkę
specjalnie zachowaną przez mamę na tę okazję. W dniu 17 urodzin nosiła ją moja
babcia, moja mama, a teraz ja. Sięgała mi ledwo za kolano, a rękawy miała na
3/4 oraz okrągły, troszkę głębszy dekolt. Była prosta, ale piękna w swej
prostocie. To najładniejsza rzecz jaką kiedykolwiek na sobie miałam. Założyłam
swoje nowiutkie skórzane kozaczki na średnim obcasie, które mama kupiła mi
specjalnie na urodziny. To był właśnie jej prezent. Nawet nie chcę wiedzieć ile
musiała wydać na takie cudo. Były wygodne, ciepłe i wyglądały na mnie bardzo
dobrze. Wyszłam z pokoju i mało nie wpadłam na babcię.
- Oh,
Nathalie... - zakryła dłonią usta przyglądając mi się - Wyglądasz zupełnie jak
twoja matka.
Skinęłam w
odpowiedzi głową czując jak moje policzki czerwienieją. Mówienie przychodziło
mi z trudem przez ten stres.
- Chodź,
kochanie. Wszyscy czekamy. - złapała mnie za rękę i razem zeszłyśmy po
schodach. Na dole czekała mama wraz z moją młodszą siostrą- Danielle.
- Wyglądasz
cudownie, śnieżynko. - uśmiechnęła się rodzicielka skanując mnie wzrokiem od
góry do dołu. - Chodźmy już, bo się spóźnimy.
- Tak. -
przytaknęłam tylko i udałam się za kobietami. Chwyciłam jeszcze mój bordowy
kubraczek i wyszliśmy na zewnątrz. Szybkim krokiem podążałyśmy do placu
głównego. Wszyscy mieszkańcy kierowali się właśnie tam.
- Dzień dobry,
Matyldo. - powiedziała mama do naszej sąsiadki, na co ta odpowiedziała
skinięciem głowy. Każdy przechodzień miał kamienną twarz, jakby udawał się na
pogrzeb. Cienka warstwa śniegu pokrywała trawniki, a promyki słońca radośnie
tańczyły w chłodnych podmuchach wiatru. Piasek grzęził pod moimi nogami, a
włosy falowały na wietrze. Cieszyłam się, że do sukienki w komplecie były tego
samego koloru delikatne rękawiczki. Stanęłam wraz z mamą przy budzie, gdzie
odbywały się zapisy, a Danielle wraz z babcią udały się na tyły procesji.
- Imię,
nazwisko, data ukończenia siedemnastego roku życia.
- Nathalie Frey,
dzisiaj, 1 lutego. - odpowiedziała mama. Kobieta za ladą uniosła tylko brwi i
odetchnęła ciężko.
- Współczuję. -
szepnęła podając rodzicielce mój numerek i kartkę do podpisania. Numerek został
przypięty do mojej pelerynki na piersi, a kartki szybko podpisała moja matka, a
potem ja.
- Powodzenia. -
powiedziała kobieta na pożegnanie pieczętując moje papiery i podając mi
miejsce, do którego mam się udać. Pożegnałam się z mamą, która powiedziała, że
trzyma za mnie kciuki i rozeszłyśmy się. Dziewczynki mają parzyste numery, a
chłopcy nieparzyste. Ja wylosowałam numer 26, co oznacza, że mam szukać
partnera z numerem o jeden mniejszym- 25. Osoby były już ustawione według
numerów, więc od razu przeszłam na tyły w poszukiwaniu odpowiednich cyfr.
Chłopak o numerze 25 był już na miejscu. Oh, znam go! Raz wpadłam na niego,
kiedy mama była chora i musiałam się zająć domem. Wychodziłam z małego sklepiku
z torbami w ręce i wtedy przez przypadek się zderzyliśmy. Zakupy się trochę
poobijały, powypadały z toreb. Pomógł mi to wszystko pozbierać, a nawet wziął
jedną torbę i odprowadził mnie do domu. Bardzo miło się z nim rozmawiało.
Szkoda, że uczęszczał do lewego skrzydła szkoły, gdyby był w tym co ja,
częściej byśmy się widzieli.
- Cześć. -
przywitałam się stając na przeciwko niego, a z moich ust wypłynął kłębek pary.
Miał dłuższe, ciemnobrązowe loki zaczesane do tyłu. Pamiętam, że zazwyczaj
chodził w czapce, a odświętnie pokazywał się bez tego nakrycia. Ja dzisiaj też
wyjątkowo pozbyłam się go. Jego oczy miały barwę intensywnej zielni, rzadko
spotykane tutaj. Jego policzki były lekko zaczerwienione od porannego chłodu.
Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał na sobie ciemne spodnie, brązowe buty i
skórzaną kurtkę. Ręce schował w kieszeniach, by uchronić je przed zimnem.
- Hej. - uśmiechnął
się do mnie co szybko odwzajemniłam. Podałam mu rękę, którą delikatnie
uścisnął.
- Poznaliśmy
się wcześniej, prawda?
- Tak, wpadłam
na ciebie jakiś czas temu przed sklepem. Dosłownie.
- Tak,
pamiętam. Nathalie. Szkoda, że nie mieliśmy częściej okazji do pogadania.
Następnym razem to ja na ciebie wpadnę. – zachichotał, a ja wraz z nim.
- Harry,
prawda? – przypomniałam sobie jego imię, na co przytaknął z uśmiechem.
- Kiedy
skończyłaś siedemnaście? – zagadnął.
- Dzisiaj.-
wyznałam.
- Serio? Ja
też. - po raz kolejny obdarzył mnie uśmiechem ukazując zagłębienia w
policzkach. Bardzo nietypowa uroda jak na to miejsce. Ciemne włosy i zielone
oczy. Tutaj prawie wszyscy to szatyni o niebieskich oczach, często też się
zdarzają blondyni.
- To musi coś
znaczyć. - popatrzył przed siebie w zamyśleniu.
- Harry? -
zapytałam niepewnie.
- Hm?
- Boisz się? -
odważyłam się na niego spojrzeć. On również patrzył się na mnie.
- Chyba jak
każdy. Ale trzeba być dobrej myśli.
- Tak. Masz
rację. - przytaknęłam i do początku procesji nie zamieniliśmy ze sobą już ani
słowa. Dostałam tak jak wszystkie dziewczyny w procesji bukiecik kwiatów, a
Harry'emu przypięto podobną wiązankę, tylko mniejszą, do kurtki. Marsz ruszył,
my byliśmy prawie na końcu. W tym roku było wyjątkowo, bo było akurat tyle samo
dziewczyn co chłopców, a razem było nas 30. Przechodząc ulicami wsi skromnie
tylko przyozdobionymi niedbale wstążkami i gdzie nie gdzie tymi kwiatami co w
bukietach. Pochód trwał niecałe piętnaście minut. Piętnaście minut fałszywych uśmiechów
i machania ręką do mieszkańców. Stanęliśmy za wsią, nad małym stawem. Przez noc
prószył trochę śnieg, ale naprawdę niewiele. Wielka wierzba płacząca nad stawem
nadawała smutny wygląd miejscu, a jej gołe gałązki poruszały się lekko na
wietrze.
- Witamy
wszystkich mieszkańców Clenton w tym ważnym dniu dla tych oto
siedemnastolatków. - przemówił czarnowłosy mężczyzna w długim do ziemi, czarnym
płaszczu z przyszytym logo Wysłanników - Każdy z was dokona prezentacji swojego
daru w przeciągu kolejnych paru chwil. Szczególne... um... okazy, zabierzemy ze
sobą do lepszego świata, gdzie dokonamy paru testów. Komisja zadecyduje czy
przysłużycie się kraju, czy też nie. Życzymy powodzenia.
Mężczyzna
skończył, a reszta Wysłanników od razu zaczęła klaskać. Mieszkańcy niechętnie
zawtórowali. Wysłannicy zeszli z podwyższenia i zasiedli przy stole tak, aby
mieć idealny widok na przegląd. Pierwszy był chłopak imieniem Ted, chodził ze
mną do klasy. Stanął przy brzegu jeziora i uniósł lewą dłoń. Z jego ręki
posypał się śnieg. Mieszkańcy zaklaskali.
- Dalej! -
polecił jeden z Wysłanników. Na podwyższenie weszła niska dziewczyna o jasnych
włosach. Nie znałam jej za dobrze, ale kojarzę ją. Pochyliła się nad taflą
jeziorka i wystawiła rękę przed siebie. Z stawu wydobyła się para, a woda
zaczęła wrzeć. Gotowała się. To coś bardzo nietypowego w krainie śniegu.
- Hm...
Panowie, zatrzymamy tą pannę. - zadecydował czarnowłosy mężczyzna i już dwóch
kolejnych szło w stronę przerażonej dziewczyny. Zaczęła krzyczeć, szarpać się,
ale na nic się to zdało. Z tłumu zaczęły również dobiegać głosy sprzeciwu,
prawdopodobnie rodziny. Już po chwili ogłuszona blondynka leżała w ciężarówce
dla Wybranych. Zakryłam dłonią usta. Jej los będzie następujący: wykorzystają
jej dar na froncie, w czasie bitwy, a ona sama pójdzie na pierwszy ogień.
Zginie jako jedna z pierwszych, ale i sama zabije wielu. Nie mówiąc już o
okropnym traktowaniu przed bitwą, w czasie testów, przejazdu...
- O Boże... -
usłyszałam zaniepokojony głos Harry'ego.
- Następny!
I kolejna osoba
zaczęła prószyć śniegiem z ręki. To bardzo pospolity dar, bardzo dużo osób go
ma. Kiedy stajesz na podium po prostu wiesz jak użyć mocy. Nie można jej ukryć,
ani nic nie zrobić. Dar przez ciebie przemawia i po prostu go prezentujesz. Nie
możesz na niego wpłynąć w tej jednej chwili.
- Numer
piętnaście!
Chłopak wyszedł
na podest i uniósł ręce ku niebu. Nagle słońce znikło, zapadła ciemność, a z
czarnych chmur zaczęło błyskać. Tak szybko jak się ściemniło, tak szybko słońce
wróciło.
- No to było
wielkie! Witamy wśród nas! - ucieszył się Wysłannik. Chłopak zbladł na twarzy i
popatrzył na swe ręce w szoku. Biedak, pewnie nawet sobie nie zdaje sprawy co zrobił. Pierwsze użycie magii
jest takie jakby nieobecne dla nas, nie wiemy co robimy. Kierujemy się
instynktem. Tak zawsze mówiła mi mama. Po prostu tam wyjdę i wyciągnę rękę, z
której zacznie prószyć śnieg. Dokładnie.
- Chwileczkę!
Wiadomość od Komisji. - przemówiła jedyna kobieta wśród Wysłanników. Wyciągnęła
z kieszeni dzwoniące urządzenie i postawiła na ziemi. Z niego wydobył się
niebieski obłok, coś zabrzęczało i nad urządzeniem stanęła osoba w długiej
pelerynie. Hologram.
- Drodzy bracia
i siostry z Komisji, Wysłannicy. Zebraliśmy liczbę wystarczającą osób z
szczególnymi zdolnościami. Tak więc, nie przywoźcie ani jednego Specjalnego
więcej. Nie chcemy jednak, by osoby pozostałe zostały wykorzystane przeciwko
nam przez wroga. W takim wypadku wiecie co macie robić. - mężczyzna mówił z
jakby znudzeniem i kompletną obojętnością - Niech żyje Lepsza Strona. - dodał
na pożegnanie, a po chwili zniknął. Kobieta w długim płaszczu zabrała
urządzenie z ziemi i schowała je do kieszeni.
- Hm, dobrze. W
takim razie proszę zaprowadzić chłopaka do ciężarówki i tam dokonać egzekucji.
Na dziewczynie również. - stwierdził przewodniczący Wysłanników. Zaraz co?
Egzekucji?
_________________________________________________________________
Czeeeeeść :)
Wakacje, wakacje, wakacje wszędzie! ;D
W końcu wolne! Wszyscy się cieszmy! Chodźmy na dwór! *patrzy za okno* Dobra, zostańmy w domu! xd
Mam nadzieję, że podobała Wam się pierwsza część tego kopniętego, dziwnego i naprawdę wcale nie oryginalnego opowiadania xd
Jak na coś takiego wpadłam? Otóż obejrzałam film "Igrzyska Śmierci", a kilka dni później "Krainę Lodu". Jakiś tydzień później właśnie to mi się przyśniło, a że ten sen był naprawdę bardzo fajny (pod warunkiem, że nie będziemy wspominać o tym, ze zginęłam)to postanowiłam go spisać! Taadaaa ;D
Mam nadzieję, że się Wam podoba :) Od razu mówię, że nie chciałam skopiować "Igrzysk Śmierci", opowiadanie jest podobne, ale to nie jest dokładnie to samo :D
Tak więc, zapraszam do komentowania i wygłaszania opinii! Bardzo by mnie to ucieszyło ;3
Część drugą dodam jak tylko wrócę z wakacji, co Wy na to? ^^
Zapraszam także tutaj :)
Miłego wypoczynku!
Nicol <3
Koniec zaskakujący, jaka egzekucja xd Czekam z niecierpliwością na następny :) http://life-is-brutal-now.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńWow, to jest takie djfidfbijdnfridnrgo. Zaskakujące i zadziwiające, i wciągające i nwm co jeszcze ;) naprawdę, zachwyciłaś mnie tym, czekam na następny rozdział, tylko błagam, pospiesz się!!!!
OdpowiedzUsuńO.o powiedzieć, że mną wstrząsnęło to za mało! Jak... ty... matko... teraz się jąkam :P Na początku sobie myślę... no dobra, nic nie myślałam, bo po prostu nie miałam zielonego pojęcia jakim cudem połączyłaś te dwa filmy i zrobiłaś z nich całkiem inne opowiadanie. Ale na końcu to po prostu myślałam, ze mi oczy z orbit wyskoczą - GENIALNE!!! Tylko dlaczego ty kończysz w takim momencie!? Muszę przyznać, że to opowiadanie pokazało nam też twoją inną stronę, bo poprzednie bardzo się od niego różniły. Jestem bardzo bardzo bardzo pozytywnie zaskoczona :) tylko mi się tam nie zabijaj! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Ania