Oczami Harrego
Dlaczego ona to robi? Przecież oboje wiemy, że tego nie
chce. Czy to naprawdę jest takie złe, że nie chcę robić czegoś, czego później
będę najprawdopodobniej żałował? Nie chciałem jej zranić, ale taka jest prawda.
To co oni wyprawiają nad jeziorem jest bardzo nieodpowiedzialne. Wiem, że
[T.I.] chce czuć się wolna i niezależna, ale można to osiągnąć na wiele innych
sposobów. Gdyby tylko chciała, mógłbym jej w tym pomóc, wiem że jestem w
stanie. Jednak ona nadal widzi we mnie tego nieporadnego chłopca, którym kiedyś
byłem. Człowieka, którego nie stać nawet na odrobinę szaleństwa. Może ma rację?
Może nie zmieniłem się wcale? Niczego nie pragnę bardziej, niż tego, by
najzwyczajniej w świecie jej wystarczać. By to do mnie przychodziła z każdym
problemem, pytaniem, by ze mną się śmiała i płakała, bym był dla niej
najważniejszy, żeby to na mój widok jej twarz promieniowała od anielskiego
uśmiechu. Niestety, jestem jaki jestem. Niektórych rzeczy nie zmienię i trudno
się o to winić.
Siedziałem w fotelu i wpatrywałem się w tańczące płomienie w
kominku. Wbrew mojej woli, myślami ciągle wracałem do ostatniej rozmowy z
[T.I.]. Byłem na siebie zły, bo ona na pewno bawi się w najlepsze, nawet nie
pamiętając o tym co zaszło, a ja, jak ten idiota, wszystko roztrząsam.
W pewnym momencie drzwi do domu otworzyły się, a w nich
pojawiła się moja mama. Otuliłem się szczelniej kocem, czując zimny podmuch
powietrza.
- Już jestem! – krzyknęła z przedpokoju. – Nie uwierzycie co
się stało! – zaczęła mówić, odkładając przy tym reklamówki z zakupami i
ściągając kurtkę i buty. Mimo, że jej nie widziałem, dobrze słyszałem, co robi.
– Podobno był wypadek na jeziorze Small Eye. Grupa młodzieży zrobiła tam
imprezę i w trakcie jej trwania spadł zwis lodowy. Całe szczęście, że tam nie
poszliście… - w tym momencie weszła do salonu. – A gdzie [T.I.]? Nie z tobą? –
spojrzała na mnie zmieszana.
- Mamo… - poczułem jak w gardle staje mi wielka gula. – Ona…
ona tam poszła. – Czułem się, jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w twarz.
Nie, to złe porównanie, czułem się znacznie gorzej.
- Harry… - moja mama szybko do mnie podeszła i mocno mnie
przytuliła.
- Mamo, co dokładnie się stało? Co wiesz? – zapytałem,
wstając.
- Nie jest dobrze… część osób zostało przygniecionych pod
wodą… - ostatnie słowa powiedziała szeptem.
- Nie… - jęknąłem i złapałem się za głowę. Co teraz? Co
teraz? Co z [T.I.]? – Muszę tam jechać! Natychmiast! – No, wreszcie zacząłem
trzeźwo myśleć. Szybko zacząłem ubierać się do wyjścia.
- Harry, to niebezpieczne! – mama próbowała mnie zatrzymać.
- Nie mogę tu bezczynnie siedzieć! Czuję, że ona mnie
potrzebuje! – powiedziałem najbardziej przekonująco, jak potrafiłem, trzymając
jej obie dłonie.
- Ehhh… dobrze, ale nie zrób nic głupiego. Ufam ci, synku. –
widziałem, że z ciężkim sercem przychodzi jej się zgodzić.
- Dziękuję, mamo! Kocham cię! – przytuliłem ją mocno i
wybiegłem z domu. Idę do ciebie, [T.I.]!
15 minut później
Szybciej, szybciej! Co tak wolno jedziesz?! – krzyczałem na
samochód, którym zmierzałem w miejsce wypadku. Przez głowę przechodziły mi
setki czarnych scenariuszy z [T.I.] w roli głównej. W duchu modliłem się aby
żaden nie był prawdziwy. Za mną rozbrzmiewały syreny karetek pogotowia, policji
i straży pożarnej. Czemu dopiero teraz?! Powinni już dawno tam być! Od wypadku
minęło już pół godziny, jeżeli nie więcej.
W końcu przyjechałem na miejsce. Zaparkowałem obok samochodu
Ricka i pobiegłem w stronę jeziora. To co zobaczyłem sprawiło, że dopiero teraz
tak naprawdę zrozumiałem, co się tu stało. Obok w małej grupie stali ci, którzy
szczęśliwie nie znaleźli się w pułapce lodowej. Z przerażonymi minami
wpatrywali się w bryłę lodową, która dosłownie przebiła taflę jeziora i
pociągnęła w dół ich przyjaciół. Z nadzieją wyglądałem wśród nich twarzy
[T.I.], ale na marne. Nie było jej tam.
Zacząłem obiegać jezioro i wyglądać mojej przyjaciółki.
Nagle mignęła mi przed oczami jej czapka leżącą na śniegu. Skierowałem się w tę
stronę i wsunąłem głowę pod część dawnego zwisu lodu. W jednym momencie
poczułem radość i przerażenie, gdy zobaczyłem [T.I.] wystającą w połowie z
wody, leżącą częściowo na brzegu jeziora.
- [T.I.]! Obudź się! Już jestem! Nie zostawię cię! Obiecuję!
– mówiłem z przejęciem i przeciskałem się pod lodem, by dosięgnąć dziewczyny.
Po chwili trzymałem jej lodowatą dłoń. Od razu nasunęła mi się myśl, że ona
może być martwa. Skamieniałem i patrzałem przez chwilę na jej spokojną,
nieruchomą twarz. Dopiero po chwili wróciło do mnie racjonalne myślenie. Z
całych sił starałem się skupić na wyczuwaniu pulsu. Gdy już powoli traciłem
nadzieję, coś poczułem. Tak! Jest! Ona żyje! [T.I.] żyje!
- [T.I.], wytrzymaj! Jeszcze chwila i cię wyciągniemy! Kochanie,
jesteś silna, dasz radę! – szeptałem, starając się jednocześnie jak najbardziej
przybliżyć i ogrzać własnym ciałem.
Po kilku minutach oczekiwania usłyszałem nawoływania
ratowników. Wyczołgałem się i podbiegłem do nich, nie chcąc tracić czasu.
- Tam jest dziewczyna! Żyje, ale jest bardzo wychłodzona!
Musicie ją wyciągnąć! – krzyczałem.
- Dobrze, zrobimy co w naszej mocy. – odpowiedział strażak.
– Henri! Tutaj! – krzyknął do kolegi. – Odsuń się, chłopcze. To jest
niebezpieczne. – ponownie przemówił do mnie.
- Dobrze, ale proszę! Pospieszcie się! Ona jest bardzo
słaba! – błagałem.
- Tak, wiem. Usiądź tam i czekaj spokojnie. – powiedział i
wziął się do pracy wraz w kilkoma innymi strażakami.
Czas dłużył się niemiłosiernie, a każda sekunda boleśnie
przypominała mi, że [T.I.] ma coraz mniej sił i jej szanse na przeżycie
drastycznie maleją z każdym tyknięciem wskazówki. Modliłem się do Boga i
błagałem by dał drugą szansę nie tylko [T.I.], ale także mnie. Nie zdążyłem
powiedzieć jej jeszcze tylu rzeczy, a przed wszystkim rozstaliśmy się
pokłóceni. Jak mogłem do tego dopuścić?
Nagle zauważyłem większe poruszenie w miejscu, gdzie
uwięziona była moja przyjaciółka. Wstałem na równe nogi i podszedłem bliżej.
Mają ją! Wyciągnęli ją spod lodu! – krzyczałem w duszy, widząc jak przenoszą
ostrożnie jej wiotkie ciało na nosze. Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegłem
do swojego samochodu, a po kilku minutach przemierzałem już drogę do szpitala,
tuż za karetką.
Oczekiwanie na jakiekolwiek wiadomości o jej stanie było nie
do zniesienia. Pocieszałem się jednak, że przynajmniej mam na co czekać.
Niektórzy nie mieli już tej nadziei, bo ich bliscy zginęli przygnieceni lodem.
Widziałem wielu, zdecydowanie zbyt wielu załamanych rodziców moich byłych
kolegów ze szkoły i podwórka wychodzących ze szpitala. Zastanawiałem się czy
mama [T.I.] wie co się stało, bo nigdzie jej nie widziałem. Wprawdzie pracowała
często na nocną zmianę, ale bardzo kochała córkę i jestem pewien, że rzuciłaby
wszystko i przyszła tutaj. Nie miałem do niej numeru telefonu, ale wiedziałem
gdzie mieszka. Raz jeszcze spojrzałem na drzwi w których zniknęła [T.I.]
podpięta do różnych rurek i ruszyłem do wyjścia, zaciskając w ręce jej czapkę.
Długo zastanawiałem się co powiem pani [M.T.I.] jak ją spotkam i szczerze nie miałem
zielonego pojęcia. Chyba najlepiej całą prawdę.
Byłem już w chyba w każdym miejscu, w którym mogłem się
spodziewać mamy [T.I.] i w żadnym z nich jej nie było. Może już jest w szpitalu
i po prostu się minęliśmy? – rozmyślałem stojąc na czerwonym świetle. Powoli
zaczęło ogarniać mnie zmęczenie. Spojrzałem na zegarek wskazujący 1:30. Nie
wiedziałem co teraz robić. Dalej szukać pani [M.T.I.], jechać z powrotem do
szpitala czy może do domu żeby uspokoić moją mamę i przy okazji odpocząć?
Teoretycznie wiedziałem, że i tak lekarze nic by mi nie powiedzieli o stanie
[T.I.], bo nie jestem z rodziny i siedzenie tam bezczynnie mogło nie mieć
żadnego sensu. Jednak czułem, że ona mnie potrzebuje (albo raczej ja jej). Poza
tym i tak raczej bym już nie zasnął. Ostatecznie podskoczyłem do domu po coś do
jedzenia i herbatę, a następnie wróciłem na „swoją” ławkę w poczekalni. Jednak
nie siedziałem sam. Po godzinie przyszła Mama [T.I.]. Rzuciła mi zimne
spojrzenie i usiadła po drugiej stronie korytarza.
- Dzień dobry. – powiedziałem nieśmiało. Nie wiedziałem jak
inaczej miałbym się z nią przywitać. Jest 3 w nocy, a ten dzień z pewnością nie
jest dobry.
- Cześć, Harry. – odburknęła i spuściła głowę chwytając ją
dłońmi.
Przez chwilę myślałem, że płacze, ale po chwili podniosła
się gwałtownie i wskazała na mnie palcem.
-To twoja wina! Poszła na tę imprezę, bo ty nie chciałeś się
z nią spotkać! Złamałeś jej serce! Jak mogłeś?! – krzyczała oskarżycielsko. Nie
wiedziałem czy mam ją uciszać by nie przeszkadzać lekarzom i pacjentom czy
tłumaczyć się, tylko z czego?
- Proszę pani, proszę się uspokoić. – powiedziałem
spokojnie, decydując się na pierwsze. – Jest pani wyprowadzona z równowagi.
- Oczywiście, że jestem! Jak śmiesz się tu jeszcze
pokazywać, małolacie! – nie dawała za wygraną.
- Nie wiem o co pani chodzi. Za wszelką cenę starałem się ją
zatrzymać, ale ona sama podjęła decyzję, żeby tam pójść. Nic nie mogłem zrobić!
– powiedziałem podłamany.
- Mogłeś jej nie odrzucać! Ona Cię kochała, ale ty wybrałeś
sławę i życie celebrytów, zostawiając ją samą i zagubioną! Wszystkie te imprezy
to tylko sposób żeby zapomnieć o tobie! Jak ona mogła stracić głowę dla takiego
idioty?! – mówiła dalej, niezrażona. Że co?! [T.I.] mnie kochała?! Dlaczego
wcześniej tego nie zauważyłem?
Z pokoju obok wyszedł lekarz, któremu najwyraźniej przeszkadzała
ta żywa wymiana zdań.
- Mogliby państwo się uspokoić, albo dokończyć dyskusję na
zewnątrz budynku? My tu pracujemy! – powiedział, mierząc nas oboje wzrokiem.
Słuchałem go, oszołomiony wcześniejszymi słowami matki
[T.I.] i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
- Dobrze, przepraszam. – odpowiedziałem cicho i wyszedłem z
poczekalni. Chciałem uciec od natłoku emocji i myśli w mojej głowie. Jednocześnie miałem potrzebę krzyczeć i
schować się w cichym miejscu. Usiadłem na murku przed szpitalem i założyłem
słuchawki. Po pięciu minutach ktoś położył mi rękę na ramieniu. Podskoczyłem,
zaskoczony tym gestem i odwróciłem się. Pani [M.T.I.] stała za mną i ze łzami w
oczach. Mimo jej wcześniejszego wybuchu gniewu i tego jak mnie oskarżała i
obrażała, zrobiło mi się jej żal. W końcu ten wypadek nie był także jej winą.
- Przepraszam cię, Harry. Poniosło mnie. Masz rację, to była
jej decyzja. – powiedziała i usiadła obok mnie.
- Ona naprawdę mnie kochała? – zapytałem wprost.
- Tak. Wiesz, czasem nawet byłam o ciebie zazdrosna. –
zaśmiała się cicho i otarła łzy. Chciałem spytać jak to możliwe, ale uprzedziła
mnie. – Widzisz, twoja opinia liczyła się dla niej bardziej niż moja.
Wieczorami opowiadała co robiłeś cały dzień, a gdy wyjeżdżałeś odliczała dni do
twojego powrotu. – zwierzała się.
- Miała pani rację, jestem idiotą. Jak mogłem nie zauważyć,
że [T.I.]mnie potrzebuje? – powiedziałem, przejeżdżając dłońmi po twarzy.
- Bo cię tu nie było… - wyszeptała. – Ale teraz jesteś.
Proszę, wykorzystaj to. Bóg dał wam obojgu drugą szansę i możecie zacząć od
nowa. – powiedziała i położyła mi rękę na plecach. To ja powinienem ją
pocieszać, a nie ona mnie. Jednak zrobiła dokładnie to, co zrobiłaby moja mama.
- Na pewno jej nie zmarnuję. – odpowiedziałem, myśląc o
[T.I.] i o tym kiedy będę mógł z nią porozmawiać. Oby niedługo…
***
Witajcie!
Po długiej nieobecności przybywam z kolejną częścią! A tak btw to zauważyłyście co to za dzień dzisiaj?! Tak! Urodziny Nialla!!! Dlaczego oni tak szybko rosną?! Ehh, w sumie my też, ale ciii :D
Wracając do imagina to trochę taki smutny wyszedł. W sumie tak miało być, ale ostatnie zdanie Harrego przyniosło trochę nadziei, co nie? Jeszcze długa droga czeka naszych bohaterów, ale dadzą radę. W końcu co mają nie dać? Haha xD
Teraz chciałabym przeprosić za zaniedbanie bloga. Niestety nie jestem w stanie obiecać, że to się więcej nie powtórzy, jednak zrobię co w mojej mocy by trochę częściej niż co pół roku dodawać coś niecoś. Muszę wziąć moją wenę na poważną rozmowę o naszej wspólnej przyszłości xD
A teraz życzę miłego dnia i do napisania,
Ania :)