Bezludna
wyspa cz.4
Ze
snu wyrwało mnie głośny szum oceanu. Otworzyłam oczy. Niebo przykryte było
warstwą szarych chmur, a wcześniej błękitna, czysta woda, teraz wydawała się
brudnozielona i nadzwyczaj poburzona przez wysokie fale, które biły o brzeg. Wiatr
był chłodny, otulał zimnem całe ciało. Zadrżałam. Zmieniłam pozycję leżącą na
siedzącą. Teraz wyspa nie wydawała się już taka przyjazna. Mój wzrok powędrował
poprzez ciemną zieleń zarośli, potem mokry piasek, aż wreszcie na ciało obce
zawinięte wokół mojej lewej stopy. Czułam pieczenie pod, wcześniej zdaje się
białym, materiałem, ale teraz przybrał szkarłatny kolor zeschniętej krwi.
Wysunęłam rękę, aby dotknąć rany, ale w połowie drogi moja kończyna została
zatrzymana.
-
Nie dotykaj. - podniosłam głowę i spotkałam się wzrokiem z Harrym. Jego zielone
tęczówki były jakby ciemniejsze i bardziej matowe niż zwykle.
-
Ile spałam? - zapytałam cicho.
-
Długo, jest już kolejny dzień. Martwiłem się już, że ten kokos cię jednak
zabił. - zadrwił, a jego spojrzenie złagodniało. Zobaczyłam w nich... troskę?
Ha! Jeszcze czego! U niego?
-
Przykro mi, że znów cię rozczarowałam. Po raz kolejny jestem wśród żywych. -
wywróciłam oczami.
-
Nie mów tak. Naprawdę się o ciebie bałem. - powiedział urażony. Zauważyłam, że
ma oberwany jeden rękaw od koszulki.
-
Co brakowało by ci kogoś do ponabijania? - uniosłam jedną brew- Czy nie
wiedziałeś co zrobić z ciałem?
-
Daruj sobie. - prychnął i wstał. Wpatrywałam się tępo w piasek. Czy on był dla
mnie miły, a ja go właśnie wyśmiałam? Ups... To nie w mojej naturze... Co się
ze mną dzieje? Z moich myśli wyrwał mnie banan, który rąbnął mnie w łeb.
-
Smacznego.
-
Eee...AUĆ?
-
Ciesz się, że to nie był kokos.
-
Taa drugi by już sobie pewnie ze mną poradził. Na pewno nie chcesz rzucić?
-
Chyba zaraz poważnie rozpatrzę tą opcję.
-
Spoko. Masz czas. Ja się nigdzie nie ruszam... Tak tylko przypominając spadłam
z drzewa na kamień i rozwaliłam sobie nogę, kiedy próbowałam cię ściągnąć na
ziemię, bo utknąłeś na bananowcu.
-
To gdzie jest ten kokos?
-
Serio? Nawet muszę sobie sama szukać rzeczy, która mnie zabije na amen?
-
Kobieto, nasz statek zaatakowali groźni terroryści, utonęłaś, ale żyjesz, przebywałaś jakieś
dziesięć centymetrów od śmiercionośnej tarantuli, spadłaś z drzewa, a do tego
jeszcze kokos zdzielił cię po łbie. Jesteś nieśmiertelna!
-
Taa, a ciekawe, że wszystkie te rzeczy mnie spotkały kiedy byłeś w pobliżu.
Przypadek?
-
Ah, więc to moja wina, że aż promieniuje od ciebie pech?
-
Ze mną było wszystko w porządku zanim poznałam ciebie!
-
Haha, no tak, 'kolega cztery wdechy' nie przypadł ci do gustu, co?
-
'Kolega cztery wdechy' zaraz będzie miał podbite oko. - ostrzegłam groźnie.
Niech on mi w końcu przestanie przypominać o tym co zrobił! Harry zaczął się
śmiać. Zmrużyłam gniewnie oczy i sięgnęłam po banana. Byłam strasznie głodna!
Bo w końcu kiedy ostatnio jadłam? Trzy dni temu? A ten banan był taki pyszny!
Nigdy nie smakował mi tak bardzo jak teraz ten owoc. Pochłonęłam jeszcze
cztery.
-
Co? - zapytałam kiedy zauważyłam, że chłopak mi się przygląda.
-
Nic. Chcesz jeszcze? Dawno nic nie jadłaś.
-
Nie, dzięki. Tyle mi wystarczy.
-
Ok.
Zapadła
niezręczna cisza. Dopiero po długiej chwili odważyłam się zapytać o coś co nie
dawało mi spokoju od naszej małej kłótni.
-
Naprawdę myślisz, że emanuję pechem?
-
Na kilometr.
-
Oh...
Zabolało.
Nie wiem czemu, po prostu zrobiło mi się przykro. Wstałam.
-
Gdzie idziesz? - zdziwił się loczek.
-
Promieniować gdzie indziej. - burknęłam cały czas urażona. Kurcze, dlaczego aż
tak wielkie wrażenie zrobiły na mnie jego słowa? Bo oczekiwałam, że zaprzeczy?
Ale po co miałby kłamać? Przyznał mi prawdę.
-
[T.I], noga! Nie możesz chodzić! - zawołał za mną.
-
Mam to gdzieś. - warknęłam i przyspieszyłam mimo potwornego pieczenia na
stopie, które czułam przy każdym kroku. Mało tego, wiedziałam już, że będę
płakać, oczy napełniły się niebezpiecznie szybko łzami. Cholera, dupku! Czemu
tak zabolało?
Wciągnęłam
powietrze przez zaciśnięte zęby czując przeszywający ból w lewej nodze. Jakby
ktoś wepchał mi ogromną igłę wprost do rany. Łzy ujrzały światło dzienne. Nie
wiem tylko czy to z bólu psychicznego czy fizycznego. Prawdopodobnie oba się do
tego przyczyniły. Oklapłam na piasku i sięgnęłam do materiału na stopie. Świeża
krew. Zakręciło mi się w głowie. Nienawidzę zapachu krwi... Jest mi od niego
nie dobrze i słabo. Taki metaliczny, obrzydliwy.
-
[T.I.]... - jakby przez mgłę zauważyłam obecność Harry'ego. Próbowałam go
odnaleźć wzrokiem, ale obraz był rozmazany i widziałam tylko niewyraźną
sylwetkę chłopaka. Mówił coś, ale wszystkie słowa zlewały się w jedno. Chyba ze
mną jest źle... Wnioskuję, bo właśnie zobaczyłam jak jednorożec ciągnie elfa za
skrzydła...
-
Halo? [T.I.]? Słyszysz mnie?
-
Nie dobrze mi... - mruknęłam czując jak przed chwilą zjedzone śniadanie
podchodzi mi do gardła.
******
-
Lepiej ci już? - zapytał Harry kładąc delikatnie dłoń na moich plecach.
-
Taa... chyba tak.- powiedziałam słabym głosem. Gwiazdy nadal tańczyły mi przed
oczami. Nie wymiotowałam, ale było mi tak nie dobrze...
-
Dziękuję... - szepnęłam speszona. Moje policzki paliły żywym ogniem.
-
Za co? - zdziwił się.
-
Ehh... Nie wiem. Za wszystko. Za uratowanie życia, za to, że rozpaliłeś
ognisko, za to, że mnie zmusiłeś, by pójść w dżunglę szukać jedzenia. Cały czas
mnie ratujesz. - wyznałam.
-
Z tym ostatnim dałem plamę. Nie sprawdziłem czy wszystkie banany są już na tyle
dojrzałe by je zjeść... Przepraszam, teraz przeze mnie cierpisz. - posłał mi
przepraszający uśmiech, a w oczach dostrzegłam troskę. O mnie.
-
To chyba raczej ja byłam na tyle głupia i zjadłam niedojrzałego banana... Nie
masz za co przepraszać.
-
Nie, to moja wina.
-
Wcale nie, nie miałeś z tym nic wspólnego. - zaprzeczyłam znów.
-
Nie. To moja wina! Kurcze, czuję się odpowiedzialny za ciebie! - wybuchł.
-
Dlaczego? - zanim zdążyłam ugryźć się w język, pytanie samo, automatycznie
wypłynęło z moich ust. Wpatrywałam się w tęczówki Harry'ego z obawą. Co jeśli
powie coś co znowu mnie zaboli? W jego oczach szalały iskry, jakby się z czymś
zmagał, toczył wewnętrzną bitwę. W końcu tak jakby iskry zastygły. Podjął
decyzję. Ale jaką? I nagle, jak na moje zawołanie zaczął się ku mnie pochylać.
Zamknął powoli i niepewnie powieki. Dystans między nami zmieniał się z sekundy
na sekundę. Centymetry zmieniły się w milimetry. Już czułam jak jego
przyśpieszony oddech otula moją twarz. Nawet nie zauważyłam kiedy, ale sama też
pochylałam się do niego. Gdy miałam zamykać powieki dosłownie ułamek sekundy
przed tym jak nasze usta miały się złączyć, zamarłam wytrzeszczając gałki
oczne.
-
Harry... Nie ruszaj się... - szepnęłam spanikowana gapiąc się z przerażeniem
ponad jego ramię. Od razu otworzył oczy.
-
Oh... eee... ja... - zaczął coś bełkotać, a jego policzki oblały się purpurą.
Przerwałam mu.
-
Nie ruszaj się. - powtórzyłam, tym razem stanowczo. Na jego twarzy malowało się
zdezorientowanie. Wolnym ruchem, nie spuszczając wzroku z zielonego stworzenia
na ramieniu Harry'ego sięgnęłam po patyk leżący koło mnie. Mina chłopaka była
bezcenna gdy uniosłam drewno na wysokość jego głowy.
-
Ani drgnij. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Szybkim, ale silnym ruchem
strzepnęłam z pleców loczka niebezpiecznego gada. Od razu odskoczyłam.
-
Boże! - zawołał i zerwał się na równe nogi.
Ciężko dyszał, a oczy prawie wyszły mu z orbit.
-
Musimy stąd iść. To jego teren. - powiedziałam wpatrując się z przerażeniem w
węża. Zasyczał groźnie. Harry był blady jak ściana, serio! Nigdy nie widziałam,
żeby komuś krew tak bardzo odpłynęła z twarzy. Wystraszyłam się, że może on
zaraz zemdleje. Sprawdziłam pozycję węża i gdy stwierdziłam, że jest ode mnie
dalej, rzuciłam się biegiem przed siebie po drodze chwytając ramię loczka. Było
ciężko, bo jakby zastygł w miejscu, ale poziom adrenaliny w mojej krwi był na
tyle wysoki, że udało mi się go pociągnąć za mną. Biegliśmy, aż dotarliśmy do
naszego ogniska.
-
W porządku? - zapytałam nadal śmiertelnie bladego loczka. Pokiwał tylko lekko
głową. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko i opadała, a oczy były szeroko
otwarte. Wyglądał jakby nie do końca wiedział co się wokół niego dzieje. Na
czole zauważyłam drobne kropelki potu. O nie, co jeśli...?
-
Odwróć się. - rozkazałam.
-
Co? Czemu? - wystraszył się.
-
Chcę sprawdzić czy cię nie ugryzł. - powiedziałam zupełnie poważnie. Błagam,
żeby wszystko było w porządku... Co mam zrobić jeśli rzeczywiście go wąż
ukąsił? Czy był jadowity?
-
Nic mi nie jest. - odparł.
-
Nie zaszkodzi sprawdzić. - wzruszyłam ramionami. Noga dawała o sobie znać...
Adrenalina znikła z mojego krwiobiegu i pojawiły się skutki biegu z rozciętą
stopą.
-
Ale... - zaczął. Nie dokończył, bo zmroziłam go wzrokiem. Moja dłoń powoli
wędrowała w górę, aż dotknęła delikatnie jego ramienia. Patrzyłam cały czas mu
w oczy szukając jakiejś reakcji lub pozwolenia. Jego szczęka była mocno
zaciśnięta, a oczy matowe, trochę przestraszone. Postanowiłam kontynuować i
przesunęłam swoją rękę wzdłuż jego barku. Harry jest świetnie zbudowany. Przez
cienką koszulkę czułam jak jego mocne mięśnie napinają się i rozluźniają pod
moim dotykiem. Przekręciłam swoją głowę lekko w bok próbując się skupić i
dokładnie badać strukturę jego silnego ramienia. Było mi troszkę ciężko, bo
jest wyższy ode mnie i musiałam stać na palcach by sięgać wzrokiem do jego
szyi, ale czułam, że zrobiłabym wiele, aby móc go dotykać w ten sposób. W
zasadzie nawet już nie szukałam ukąszenia... Po prostu rozkoszowałam się
czuciem jego ciepłej skóry pod moimi palcami. Poczułam jak ujmuje mój
podbródek. Nasze spojrzenia spotkały się. Teraz o wiele szybciej zbliżyliśmy
się do siebie. Najpierw niepewnie nasze usta się zetknęły. Potem przerodziło
się to w bardziej namiętny pocałunek. Nasze usta były jakby siebie spragnione,
jakby czekały na to od dawna. Jego dłonie sunęły w górę i w dół po moich
plecach, a moje rozpaczliwe próbowały przyciągnąć go jeszcze bliżej. W końcu
podniósł mnie, a ja, żebyśmy się nie przewrócili, owinęłam swoje nogi wokół
jego bioder. Całowaliśmy się coraz bardziej namiętnie. Czułam jakby temperatura
podskoczyła co najmniej o dziesięć stopni w górę. Moje dłonie zatopiły się w
jego włosach, przyciągały go do mnie tak blisko jak się tylko dało. Harry
zataczał kółka na moich plecach, od czasu do czasu zjeżdżając to niżej, to
wyżej, aż do moich łopatek. Bawił się moimi włosami. Najlepsze w tym wszystkim
były jego usta... Takie czułe, ciepłe, zmysłowe... To jak jego język pieścił
moje podniebienie. Zagryzłam lekko jego wargę, na co on jęknął z rozkoszy w
moje usta. Pobudzał wszystkie moje zmysły, nawet te, o których pojęcia nie
miałam, że istnieją. Moje dłonie
przejechały po jego karku próbując się przedostać do zagłębienia między jego
ramieniem, a głową. I wtedy wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby. Odsunęłam
się. Otworzyłam oczy i popatrzyłam na niego zdezorientowana. Zrobiłam coś nie
tak? Nadal trzymał mnie w swoich objęciach, nad ziemią. Teraz w sumie miałam
lepszy widok na jego ramię. Mój wzrok utkwił w miejscu, w którym przed chwilą
go dotknęłam. Moje oczy robiły się coraz większe i większe gdy zauważyłam dwie
drobne ranki na jego szyi. Skóra wokół była zaczerwieniona i ledwo zauważalnie
opuchnięta.
-
Cholera. - zaklął gdy podążył za moim wzrokiem.
-
Boże... On cię ugryzł... - wyszeptałam przerażona.
C.d.n…
_______________________________________________________
Czeeeeeeeść :3
Przepraszam, ze dawno nie dodawałam, ale mam teraz na głowie drugą część Rozśpiewanej historii i za Chiny nie mogę wymyślić jak połączyć pewne wątki, które się tam znajdą... Ale mam już dla Was część 4 nawet troszkę części 5 :)
Mam nadzieję, że podobało Wam się i nie zawiodłam Was takim obrotem sprawy. Ha! Wrogowie stają się kochankami^^ Oklepany temat, ale... no kurcze, nadal fascynujący xd Jak to tak? :D
Pozdrawiam Was serdecznie i mogę Was prosić o komentarze? To wiele dla mnie znaczy, dziękuję :) Kocham Was <3
P.S. Zapraszam na mojego drugiego bloga ^^ >>>TU<<<
Wasza Nicol <3